28. Wiadomość dla burmistrza.

8.8K 472 175
                                    

Spotkałam się z chłopakami w salonie naszego mieszkania. Wprawdzie to zebranie nie miało celu, bo skupiało się na najmniej ważnych aspektach, jednak żadne z nas nie chciało zmieniać rozmowy na bardziej poważną.

Deszcz za oknem obijał się o rynny, i zewnętrzny parapet. Wodne smugi w niezłą prędkością ścigały się na szybie, zamazując obraz wieczornego Nowego Jorku. Wzięłam kolejnego łyka ze szklanej szyjki piwa, wpatrując się w niewidzialny punkt obok komody z telewizorem.

Dziś nie miałam ochoty gościć Vincenta, czy Tate'a. To zdarza się niezbyt często w kwestii najmłodszego z nich, ale tego dnia naprawdę chciałam zostać sama, i nie miałam siły na udawanie, że wszystko gra.

– Charlotte – słysząc swoje oficjalne imię, odwróciłam leniwie wzrok.

– Tak, Vincencie? – potraktowałam go tą samą sztywnością, odkładając butelkę na stół stojący za moimi nogami przyciągnietymi do klatki piersiowej. Siedziałam dotykając ramienia Reida, ale i tak czułam przeszywające mnie zimno.

– Nie obraziłaś mnie od... – zaczął, podciągając rękaw bluzy, by spojrzeć na zegarek. – ... pół godziny.

– Uznaj to za odkupienie win – mruknęłam cicho.

– Uznaję to za znak, że coś nie gra – odpowiedział, a Tate siedzący na dużym fotelu zgodził się skinieniem głową. Przewróciłam oczami, natrafiając na wzrok Reida.

– Coś się stało, Charlie? – zapytał.

– Nic się nie stało.

Zmierzyłam się z trzema nie ufającymi mi spojrzeniami, przez co prychnęłam śmiechem.

– Jejku, nie można już być spokojniejszym, niż zwykle? Jeśli wam to tak przeszkadza, to mogę znowu być irytującą gadułą, która obraża was co dwie sekundy.

,,Ja bym tak chciał" – wymigał Tate. –
,,Naprawdę nic się nie stało?"

Ścisnęłam grzbiet nosa, oddychając głęboko.

Nie dowiedzą się, że dziś wypada rocznica śmierci mojego taty. A ja w kazdym aspekcie swojego marnego życia nie mogłam pojechać na jego grób, i zapalić znicza.

– Po prostu chcę mi się spać, ale wy mi to jak zwykle utrudniacie. – machnęłam ręką. – I nawet nie przyszliście rozmawiać o planie, który podobno miałeś mi ujawnić, kiedy wytrzeźwieję.

Vincent wskazał na piwo w mojej dłoni, jakie zbliżało się do moich ust.

– Piwo ma ci w tym pomóc? – zapytał.

– Piwo to nie alkohol. – odpowiedzieliśmy w tym samym czasie z Reidem, który też pił swoją drugą butelkę.

– No dobrze – odkrząknął brat mojego współlokatora.

– No to łaskawie przedstawisz mi wasz genialny plan? – uniosłam brew, mrucząc przy szyjce szklanej butelki.

– Czwarty lipca. – dostałam w odpowiedzi tylko dwa słowa, które gówno mi dawały.

– Czwarty lipca co?

– Czwartego lipca zamierzamy włamać się do domu burmistrza, i... – pałeczkę przejął Reid, przykładając pistolet wykonany z dwóch jego palców do swojej skroni. Po chwili wystrzelił z niego niewidzialny nabój, powieki mężczyzny opadły, a za to język wysunął się spomiędzy ust.

– Dlaczego akurat wtedy?

– Bo wtedy hałasy fajerwerków zagłuszą hałasy broni. – dopowiedział Vincent.

Let Me FollowOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz