25. Chęć przegranej.

9.4K 399 236
                                    

– Przepraszam, że cię tak załatwiłam – powiedziałam szczerze, przynosząc cienki woreczek wypełniony lodem.

– Sam się prosiłem – odpowiedział, nie wyglądając na zranionego bardziej, niż jego śliwa pod okiem. – Ile razy jeszcze będziesz za to przepraszać?

Śmiejąc się, usiadłam na kraju stołu kawowego. Obserwowałam jak przykłada zimny okład na twarz, krzywiąc się z powodu skrajnie niskiej temperatury woreczka.

– Do czasu, aż twoje oko będzie wyglądało normalnie – odgryzłam się, zakładając nogę na nogę. – Bo teraz jest obrzydliwe.

– Dziękuję za komplement.

Na ścianie wisiał zegar. Zegar który wskazywał godzinę trzecią w nocy, przy okazji oskarżając nas o bezsenność. Jednak nie mogliśmy po prostu się położyć, i leżeć w bezruchu. Przynajmniej tak było w moim przypadku. Przynajmniej w takim czasie, gdy między nami wisiało za dużo niewypowiedzianych słów. Chciałam każdo z nich wyszeptać mu do ucha, by zostało z nim do końca życia.

Ale wybrałam ciszę. Zawsze ją wybierałam.

W salonie panował półmrok, ponieważ jedynym źródłem światła był w pełni odkryty księżyc, wpadający przez okno. Czułam go na policzku, oraz widziałam na twarzy Reida. W tym pokoju roiło się od intymności, jej zbyt duża ilość wpływająca wokół nas nie pozwalała nam sięgnąć do włącznika, i zaświecić to cholerne światło.

– Nie chciałam ci tak przywalić – rzuciłam bezwiednie. – Z tyłu głowy miałam to, że uderzam w Vincenta.

– Tak właśnie myślałem – obrócił zimny okład w dłoni. – Ale przynajmniej odwdzięczyłaś się za ten rozbity nos kilka tygodni temu.

– No tak, zapomniałam, że to ty za tym stałeś.

– Hej, później chciałem ci go opatrzeć – uniósł wolną rękę w geście obronnym.

– Nie wiedząc, że sam to zrobiłeś – zaśmiałam się cierpko, chociaż nie tak miało to brzmieć. – Nie wiedziałam, że można mieć takiego pecha w życiu.

– Wszechświat nas nienawidzi.

– Wszechświat nas nie znosi – potwierdziłam cicho. Ta prawda tak bolała, że poczułam ukłucie w klatce piersiowej.

Dlatego nie wiedziałam, czego spodziewać się następnego dnia. Dlatego nie odrywałam wzroku od jego twarzy, by zapamiętać każdy szczegół, gdyby kiedyś go zabrakło. Bo napewno wszechświat mi go odbierze, w najbardziej bolesny sposób, albo w najłagodniejszym śnie. Musiałam pamiętać, że kiedyś spotkałam człowieka, który chciał pozbierać kawałki mojego serca, spędzić całe noce na jego sklejaniu, by potem wręczyć mi je razem ze swoim.

– Gapisz się – stwierdził rozbawiony, przez co na moje policzki wszedł rożowawy rumieniec, którego nie mógł dostrzec.

– Przepraszam.

– Nie chciałem ci przerwać.

– Nic nie przerwałeś – zaprzeczyłam twardo. Jeszcze bardziej się zarumieniłam.

– Tak? Bo leci ci ślina – wskazał na swój prawy kącik ust. – O tutaj.

Uderzyłam go stopą w kolano, choć tak żałośnie słabo, że pewnie tego nie poczuł. Jedyne co zrobił, to uśmiechnął się niezrażony moim uderzeniem.

– Jak to jest? – rzucił, według mnie bezmyślnie, dlatego zmarszczyłam brwi.

– Jak co jest? – zapytałam, kompletnie nie wiedząc o co mu chodzi.

Let Me FollowOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz