Witam z powrotem!
Chyba rozpoczynanie wpisów słowami: "Mój drogi pamiętniczku" tu nie przejdzie. Nie chciałabym cię skrzywdzić piętnem rodem z teen drama. Żadnego brokatowego długopisu, naklejek w serduszka i śladów szminki. To jest mój milusi notatniko-pamiętnik, w którym nie mam zamiaru nic lukrować.
Tematem dzisiejszych rozważań będzie mój sen. Gdybym miała ci go streścić, w połowie pisania wyrwałabym kartkę. Mogę jednak z całą pewnością stwierdzić, iż był on miły. Nawet zbyt miły.
Mam nadzieję, że domyślasz się już, o co mi chodzi. Jeśli nie, to się nie przejmuj. Wymaganie od innych zgadywania moich uczuć i myśli byłoby czystą hipokryzją z mojej strony. Pff, mistrzyni tajemnych znaków. Ta, co robiła wszystko tylko po to, aby nie powiedzieć wprost, że potrzebuje pomocy. Na szczęście zrozumiałam, że kręcenie tej szopki dalej byłoby dla mnie wielką krzywdą. Odbiegłam jednak stanowczo za daleko od tematu. Zróbmy taktyczne w tył zwrot i przejdźmy do tematu snu.
Głównym problemem tej miłej projekcji był fakt, że to właśnie była tylko projekcja. Zderzenie z rzeczywistością trochu zabolało. Trochu bardzo. W śnie dostałam to, o czym marzy każda nastolatka, tylko okrojone z korony, zbroi, białego konia, bujnych blond włosów i ząbków jak perełki. A potem przyszła jawa, niczym Shrek akcentujący pierwsze wersy piosenki "All star". Także od samego rana moja huśtawka nastrojów zaczęła spełniać swoją funkcję. Od rozmarzonego uśmiechu, przez lekkiego focha do życia, aż do załamania się nad sobą. No bo czemu ja się tym przejmuję? Czemu nie posłucham refrenu wymienionej wyżej piosenki, nie wyjdę w świetle lamp i nie będę gwiazdą życia? Zamiast tego elegancko przywołałam kolejkę z niepotrzebnej serii pytań "Co jest ze mną nie tak". Bardzo optymistyczny początek dnia, to mi musisz przyznać.
Jakieś wnioski, pytasz. Otóż na wnioski jeszcze za wcześnie, bo w moim jakże rozrywkowym życiu miała miejsce dodatkowo impreza. Nie powiem, dobrze się bawiłam. Praktycznie nie schodziłam z parkietu. I tu pojawia się magiczne "ale", które burzy czar wieczoru, informując wszem i wobec, że coś poszło nie tak. Bo poszło, a tym czymś była liczba osób, z którymi miałam okazję tańczyć. Jestem wdzięczna przyjaciółce, że dzięki niej owa liczba nie wynosi zero. Ale i tak co się natańczyłam to moje.
Potem jeszcze rozmawiałam o tym z paroma osobami i wiesz, co wyszło? Że to naturalne i mam jeszcze czas. Jakże się tu z nimi nie zgodzić. Przechodząc do wniosków, muszę ćwiczyć cierpliwość. I więcej słuchać Sii, cause "only a genius could love a woman like me".
Tym optymistycznym akcentem kończę kolejny niesamowity wpis. Mam nadzieję, że chociaż ty "mój drogi pamiętniczku" ubawiłeś się co nie miara. W końcu nie ma to jak żale jakiejś nastolatki, która nic nie wie o życiu. A zwłaszcza o prawdziwych problemach. Tia, chyba muszę wrzucić bardziej na luz. Żegnam cię więc uprzejmie, ślę pokłony i do zobaczenia w jakiejś przyszłości czy innym wymiarze.
______
Cześć!
No i tak to jest, jak się nie ma pomysłu na żaden wiersz a terminy gonią. Według mnie jednak bardzo przyjemna interpretacja tematu. Taka luźniejsza.
Trzymajcie się Robaczki!