Wrzos na parapecie
Zdjęcia już dawno porwała.
Uśmiechnięte twarze
były już tylko wspomnieniem.
Zbyt bolesnym by je zachować.Ubrania, których nie zdążył
zabrać, oddała na PCK.
Przynajmniej komuś się przyda
sprezentowany sweter świąteczny.Naszyjnik sprzedała w lombardzie.
Złote serduszko kłamało,
Nie wyszło z tego cało i błyszcząco.
Ranił napis "Kocham cię".Lampa nie miała już
swojej osłonki. Była
pierwszą ofiarą dnia.
Pękł w róże abażur.Zbiła "swój" kubek
podczas ich kłótni
Ostatniej. Świadek dni
rozpoczętych miłym śniadaniem.Ostał się tylko
ten jeden wrzos złośliwy
z tysiącem oczek niewinnych
mrugających z parapetu beztrosko.W fioletowej doniczce
śmiało patrzy na dom,
w którym wspomnieniem został tylko on,
bez lęku przed wyrzuceniem.Jako jedyny jest łącznikiem
między dwoma światami.
Mieni się różowymi dowodami
na dziewczyny jawną hipokryzję.Ona go nie wyrzuci,
Ona go nie pochowa.
Patrząc nań będzie wspominać
i po cichu tęsknić.A jak tamten wróci…
A jak tamten wróci to
zobaczy ten przeklęty wrzos.
Znak swojej władzy i stałości.________
Siemcia!
Początkowo miałam tylko połowę tego i na tym chciałam skończyć. No ale wtedy naszła mnie taka myśl : "Kolojny wiersz o smutnej miłość, jak w romantyźmie". Mają rację, mówiąc, że sami potrafimy siebie dźgnąć w odpowiednie miejsce tak, aby bolało. Tutaj podobnie. Sama uraziłam swoją dumę i dopisałam "okrutną" końcówkę. Teraz mi się podoba.
Lekką inspiracją do tego było dzieło by Archezup, którego serdecznie pozdrawiam, pt. "Cztery trupy i jeden kaleka". Zajrzyjcie tam. Obiecuję, warto.
Trzymajcie się Robaczki!