— O, jest pani. Nareszcie! Niech pani siądzie, pani Marzenko. Zaraz się zacznie, czuję to!
— O co chodzi, panie Stanisławie? — zapytała brunetka po czterdziestce, siadając na przygotowanym krześle.
— Och, to pani nic nie wie? Ja dzisiaj umrę! — odpowiedział żywo staruszek, a na jego ustach pojawił się wyraz ekscytacji. Wyglądał jak małe dziecko dziecko czekające na pojawienie się pierwszej gwiazdki.
— Oj, co też pan opowiada? Przecież ostatnimi dniami czuł się pan rewelacyjnie. Sam lekarz powiedział, że niedługo będzie mógł pan wrócić do domu.
— Ten lekarz nie wie, co gada! Chyba potrafię jeszcze stwierdzić, czy mam umrzeć. Przecież już nie raz zaglądałem za tamtą stronę. A zresztą wszyscy oni jutro się o tym przekonają. Tylko niech pani nie odchodzi, pani Marzenko. Człowiekowi lepiej odchodzić, gdy ktoś jest obok — poprosił staruszek. Podpięty do aparatury medycznej, okryty sterylną bielą pościeli i ścian wyglądał żałośnie. Prośba kogoś takiego była jak jego ostatnia wola. Pielęgniarka westchnęła.
— Na moje oko dramatyzuje pan. Przecież do tej pory dobrze się pan trzymał, rodzina o pana też dbała. A zresztą w tym wieku nie ma co czekać na śmierć, jest tyle innych ciekawszych rzeczy. Choćby takie wnuki. — Samoistnie spojrzała na fotografię stojącą na półeczce. Przedstawiała ona prawie całą rodzinę starca. Pomiędzy małżeństwem i starszym mężczyzną stała dwójka dzieci, która radośnie uśmiechała się w stronę aparatu. — Widziałam jak te szkraby latały po korytarzu. Z takimi nie sposób się nudzić.
Starzec również spojrzał na zdjęcie i uśmiechnął się smutno. Przez chwilę siedział zapatrzony w jeden punkt, najwidoczniej zalany falą wspomnień. Brunetka uśmiechnęła się lekko na ten widok. Zaraz miał nastąpić jej ulubiony fragment, czyli przypominanie sobie całego życia.
— Ech, pani Marzenko, to trochę bardziej skomplikowane. — Mężczyzna poprawił się na poduszkach. Skoro miał umrzeć, ktoś przynajmniej usłyszy jego historię. — Prawdę mówiąc, wyczekuję śmierci od trzynastu lat. Kiedy zmarła moja żona... ja... ja też już nie chciałem oglądać tego świata. Bez niej wszystkie te stare kąty, znajome miejsca i graty były po prostu wyrzutniami wspomnień i myśli. Mówienie sobie: Weź się w garść, nic nie dawało. Heh, pamiętam jak wcześniej zarzekałem się jej, że ruszę dalej po tym. Chyba od początku mi nie wierzyła, bo w międzyczasie wzięła psa ze schroniska. Lekarze nie mieli nic przeciwko. Cały pierwszy dzień debatowaliśmy nad wyborem imienia dla tej psiny. W końcu została Stokrotką, a muszę powiedzieć, że tak niespokojnego i kolorowego kundelka nigdy nie widziałem. Potem stan Joli się pogorszył, trafiła do szpitala i... Wie Pani, chciałem odebrać sobie życie. Nawet zastanawiałem się nad najodpowiedniejszym sposobem, ale wtedy przyszła Stokrotka ze smyczą w zębach. No i niech mi Pani powie, jak ja miałem zostawić tego psa, który nic przecież nie zrobił? Oddać go do schroniska? Wysłać dzieciom, które dopiero znajdowały swoje miejsce? Więc odpuściłem. Dzięki Stokrotce moje dni samotności napełniła miła rutyna. Śniadanie, spacer, praca, obiad, spacer i książka. W końcu nauczyłem się gotować, a nawet zajrzałem do działu z fantastyką i psychologią w bibliotece. Bardzo przyjemnie wspominam te dwa lata. Tak, wtedy mogłem naprawdę odpocząć. Potem Stokrotka też mnie opuściła, a ja na pędzie poprzednich dwóch lat zdążyłem dociułać następne dziesięć miesięcy. Znowu pojawiły się te okropne myśli, ale wie Pani co? Jakoś głupio się poczułem z myślą, że taki staruch jak ja będzie się wieszał, truł lekami i innym sprawiał problemy. Więc jeszcze pół roku tak przebytowałem. W międzyczasie przeszedłem na emeryturę, przez co miałem jeszcze więcej wolnego czasu. I gdy już nawet nie miałem siły pójść do kuchni po herbatę, zadzwonił młodszy syn. Pewnie domyśla się Pani, co mi powiedział. Urodził mu się syn. Rozumie Pani? Syn. Niebo zesłało mi kolejny promyczek nadziei. Dwa dni później już u nich byłem i pomagałem jak mogłem. Stałem się opiekunką na pełny etat. Potem to już poleciało, pierwsze urodziny, drugie, przedszkole, piąte... Wnuczka dodatkowo napędziła moje życie... I tyle, minęło sześć lat od jej urodzin, a ja kończę swoją drogę. Ale chyba strasznie panią tym nudzę, prawda?
— Nie, panie Staszku, wcale nie. Przecież dobrze wygadać się zanim się odejdzie. Zresztą, śmierć nie ucieknie, a my mamy jeszcze sporo czasu. Niech pan zobaczy, jest dopiero 17.14.
— Co też pani mówi? — zdziwił się staruszek. — W takim razie nie obrazi się pani, jak poopowiadam jeszcze trochę o swojej rodzinie?
— Będę zaszczycona — odparła brunetka.
~<*>~
— Bardzo nam przykro, ale wczoraj koło 17.10 pan Stanisław odszedł.
Michał zastygł z zaskoczenia. Przez chwilę przetwarzał tę informację, by w końcu zreflektować, że musi jakoś odpowiedzieć. Próbując zapanować nad drżącym głosem i rosnącą gulą w gardle, zdołał wydukać:
— Do-dobrze, dziękuję za informację.
Po zakończeniu rozmowy głuchy szloch wstrząsnął ciałem mężczyzny. Nie był już dzieckiem, nie mógł więc krzyczeć na cały głos, nie zgadzać się z prawdą i wypominać światu tę wielką niesprawiedliwość. Był już dorosłym mężczyzną, miał żonę i dwójkę dzieci, musiał być twardy. Tak jak jego ojciec, gdy zmarła matka.
— Ktoś dzwonił, kochanie? — spytała wysoka blondynka. Jednak rzut oka na załzawione oczy męża wystarczył jej, by wszystkiego się dowiedzieć.
~<*>~
— Przepraszam pana, gdzie jest pani Marzenka? — spytała się sześciolatka, stając na palcach, by dosięgnąć do blatu recepcjonisty.
— Jaka pani Marzenka? — zdziwił się pracownik, który dobrze znał cały personel budynku. — Nikt taki tu nie pracuje.
— Taka pani w białym ubraniu z czarnymi włosami. Zawsze upina je w taki ładny zawijas z tyłu głowy. A, i ma ciemnoczerwone usta. Dziadek o niej opowiadał i ja ją też raz widziałam, i..
— Agatko, coś się stało? Czemu zaczepiasz pana? Bardzo przepraszam za córkę.
Blondynka złapała dziewczynkę za rączkę i wyprowadziła ze szpitala. Ona też słyszała od teścia o tej pielęgniarce, ale skoro nikt taki nie pracował w tym szpitalu, to najpewniej była wolontariuszką.
— Mamo, czemu ten pan powiedział, że pani Marzenka tam nie pracuje? Przecież ja ją widziałam. Nawet mi raz pomachała.
— Nie wiem skarbie, może ona była tam tylko na chwilę.
— Specjalnie dla dziadka?
— Może...
_________
I tym oto pięknym akcentem kończymy wyzwanie wrześniowe. Od razu mówię, że zaklepuję sobie kwiecień na następny challenge. O tak, to będzie mój miesiąc. Szczerze, mam nadzieję, że teraz do wiosny żadnych wyzwań nie będzie, bo muszę dokończyć swoją "główną" książkę.
Jeśli komuś mało poezji, nie poezji, to jest jeszcze Mroczny Luty i Challenging June. A i oczywiście Fiołki. Mi pozostaje teraz tylko się pożegnać i usunąć się w cień.
Trzymajcie się Robaczki!