***Życie gdy wszyscy wiedzą o twojej chorobie jest okropnie męczące. Wszyscy traktują cię jak jajko, które zaraz miało by się rozbić. Cieszyłam się, że chociaż Megan dała mi od siebie odpocząć i wróciła do swojego zdesperowanego męża i nieznośnej Melanie.
Leżałam w swoim łóżku gdy do mojego pokoju wparowała Lucy i zaczęła szperać po wszystkich szufladach biurka, które stało pod odsłoniętym już oknem.
— A ty czego szukasz? — spytałam, przecierając dłońmi zaspane jeszcze oczy.
— Twojego dowodu — odparła, przykładając z powrotem telefon do ucha. — O właśnie znalazłam. Tak Britney Mitchell.Przewróciłam oczami i uświadomiłam sobie po chwili co mówiła moja przyjaciółka. Dowód? Mój? Zerwałam się z łóżka i powędrowałam prosto za swoją współlokatorką.
Patrzyłam na nią ze zmarszczonymi brwiami i czekałam aż skończy rozmowę telefoniczną i dowiem się po jaką cholerę był jej mój dowód. Gdy kobieta odłożyła wreszcie urządzenie na kuchenny blat to spojrzała na mnie z uśmiechem na twarzy i usiadła na kanapie.
— Czekam na wyjaśnienia — odpowiedziałam, wyrzucając ręce w powietrze.
— Jak wiesz wyjeżdżamy w podróż poślubną, wszyscy razem. Musiałam zorganizować ci więcej chemioterapii byś mogła wyjechać — wyjaśniła, wzruszając ramionami.Spojrzałam na nią szeroko otwartymi oczami i rozchyliłam delikatnie usta. Pokiwałam bezsilnie głową i odwróciłam się w stronę kuchni.
Sądziłam, że ta cała podróż poślubna to tylko dziwny żart, bo nie kojarzyłam by małżeństwo wyjeżdżało w taką podróż z kimś więcej. Najwyraźniej Lucy uwielbiała łamać stereotypy i zaczynała swoją prawdziwą rewolucję.
Zaparzyłam sobie wodę na kawę i ubrałam się w wygodny domowy dres gdyż nie miałam dzisiaj nic do roboty. Tak jak przez następne kilka tygodni, dopóki mój stan nie będzie wystarczająco dobry.
— Jedziesz ze mną? Pomóc mi w kolekcji? — spytała moja przyjaciółka, opierając się o kuchenny blat. — W sumie pytanie zbędne. Jedziesz, bo nie możesz zostać sama — skwitowała, wzruszając ramionami. Po chwili powędrowała do swojego pokoju.
Stałam nadal w kuchni z kubkiem kawy w ręku i liczyłam, że to tylko zły sen i nie muszę się nigdzie ruszać. Myślałam, że skoro traktują mnie jak jajko, które zaraz ma się rozbić to będę mogła cały czas leżeć w wygodnym łóżku. Cóż Lucy miała inne plany.
Wypiłam swój napój na przebudzenie i przeglądałam media w telefonie gdy Lucy entuzjastycznie wpadła na kanapę, informując mnie, że już jedziemy.
— Kiedy wypuszczają twoją kolekcję? — spytałam, zapinając pasy w samochodzie mojej przyjaciółki.
— Wtedy gdy wszystko będzie na sowim miejscu w moim sklepie — odparła, odpalając swoje auto.Skinęłam głową i zaczęłam wyglądać przez okno. Droga zleciała nam na głośnym wykrzykiwaniu tekstów Taylor Swift. Naszą ulubioną piosenką jeszcze z czasów studiów było Wildest Dreams i w sumie to nadal był to nasz ulubiony utwór.
Wysiadłyśmy przed wysoką kamienicą wyłożoną cegłą, w której na parterze mieścił się sklep Lucy i rudowłosa wyciągnęła z bagażnika dwa duże i ciężkie kartony - o czym mogłam się sama przekonać - i zaniosłyśmy je do środka.
— Brudno tu troszkę — burknęłam, uważając na wszystkie zakurzone manekiny i ozdoby w postaci zakurzonych kwiatków w wysokich doniczkach.
— Pani czystości się znalazła. Tak się składa, że przez ciebie tu brudno. Nie miałam czasu tu przebywać gdy byłaś w szpitalu. Jestem tu pierwszy raz od dwóch tygodni — palnęła, wyrzucając swoje szczupłe ręce w powietrze i patrząc na mnie ze zmarszczonymi brwiami.
CZYTASZ
The Lawyer #1
Romancepierwsza część serii „law and business" Igrała ogniem z samym diabłem, choć pokryta była benzyną. - Panno Mitchell.... - Kiedy skończysz mówić do mnie po nazwisku? - Kiedy będzie ono brzmiało Wilson. I wtedy wiedziałam, że dotarłam do piekła. Al...