***Ubrałam się w czarną sukienkę przed kolano, którą zapewne zapakowała mi Lucy gdy szykowała dla mnie torbę, zważywszy na okoliczności. Dzień pogrzebu nadszedł zdecydowanie szybciej niż bym się spodziewała.
Włosy spięłam w ciasnego, niskiego koka i pomalowałam się najdelikatniej jak tylko się dało, wiedząc, że na pewno uronię kilka łez. Spojrzałam ostatni raz na swoje odbicie w dużym podświetlanym lustrze mojej prywatnej łazienki i opuściłam pomieszczenie.
W pokoju czekał na mnie Nathan ubrany w czarną koszulę, która swoją drogą cholernie mnie kusiła gdy na nim leżała i tego samego koloru jeansy. Na nogach miał czarne Air Force.
— Nie patrz tak, nie zabrałem żadnych innych butów — mruknął, patrząc na mnie błagalnie.
Postanowiłam, że mu odpuszczę i skinęłam tylko głową sięgając swój czarny długi płaszcz i białą torebkę na złotym łańcuszku, która była pierwszą moją droższą inwestycją od początku studiów. Przyznam, że podczas studiów musiałam sporo oszczędzać na pracy kelnerki, by na nią uzbierać.
Wyruszyłam w stronę drzwi ciężko oddychając, co nie umknęło uwadze Nathana. Westchnęłam bezsilnie gdy poczułam ciepłą dłoń mężczyzny, lądującą na mojej talii. Odwróciłam się w jego stronę i tym ruchem sprawiłam, że nasze klatki piersiowe się stykały.
— Wiesz, że z tobą jestem? — Spytał, a ja niemalże od razu pokiwałam głową. — I cię wspieram — bardziej stwierdził niż zapytał ale znów skinęłam głową. Pocałował mnie w sam środek czoła i objął ramionami, zatrzymując nas w czułym uścisku.
Tego było mi trzeba.
Gdy w końcu się od siebie oderwaliśmy, opuściliśmy pokój i Nathan zabrał wszystkie nasze bagaże gdyż od razu po pogrzebie mieliśmy udać się do Kalifornii gdzie czekały mnie długie godziny spędzone w szpitalu.
— Gotowa? — Spytałam, stojącej do mnie tyłem kobiety, która mnie urodziła.
Brunetka ocierając policzki, odwróciła się w moim kierunku. Niemal od razu do niej podeszłam i porwałam w ramiona.
— Na pogrzeb własnego męża nigdy nie da się być gotowym — odetchnęła ciężko, obejmując mnie swoim szczupłym ramieniem.
Pomrugałam szybko oczami by pozbyć się napływających do oczu łez i pragnęłam zostać w objęciach mojej matki już na zawsze. Tylko w tych objęciach czułam ogromne kobiecie wsparcie. Bo od poczucia bezpieczeństwa, miłości, zrozumienia miałam inne barki. Barki należące do Nathana Władcy Piekieł Wilsona.
Ruszyłam z swoją mamą pod ręką prosto do czarnego mercedesa mojej mamy, w którym na miejscu kierowcy Nathan. Moja rodzicielka spojrzała na mnie krzywo.
— A co ty myślałaś? Że pozwolę ci kierować w tym stanie? — prychnęłam, wzruszając ramionami i przyspieszając tempo kroku, bo jeśli dalej będziemy się tak wlekły to nie zdążymy na pogrzeb mojego ojca, a mojej matki męża.
Zajęłyśmy miejsca w samochodzie i Nathan niemalże od razu wyruszył z podjazdu. Nie odzywaliśmy się. Cała nasza trójka wiedziała, że jakiekolwiek słowa są teraz nie na miejscu i nie polepszą sytuacji, w której postawił nas los.
![](https://img.wattpad.com/cover/322379534-288-k443370.jpg)
CZYTASZ
The Lawyer #1
Romansapierwsza część serii „law and business" Igrała ogniem z samym diabłem, choć pokryta była benzyną. - Panno Mitchell.... - Kiedy skończysz mówić do mnie po nazwisku? - Kiedy będzie ono brzmiało Wilson. I wtedy wiedziałam, że dotarłam do piekła. Al...