***Dziewiętnasty grudnia czyli dzień, o którym marzyłam by się nie wydarzył.
Tydzień wcześniej Nathan poinformował mnie, że właśnie dziewiętnastego grudnia odbędzie się firmowa wigilia.
Cholernie tego nie chciałam.
Najbardziej nie chciałam patrzeć na wredną twarz Tiffany, która będzie zapatrzona w Nathana.
Leżałam rozwalona na kanapie w salonie mojego mieszkania, gdy Lucy w pokoju obok krzyczała, że nie wie co ma zabrać do Nowego Jorku.
Wraz z Megan, Lucy, Nicholasem, Michaelem i malutką Melanie zadecydowaliśmy, że jutro lecimy na święta do Nowego Jorku, tak jak każde z nas o tym marzyło.
Przełączałam kanały telewizyjne gdy przy lewej nodze poczułam wibracje mojego telefonu. Sięgnęłam niechętnie po urządzenie i kliknęłam w przychodzącą wiadomość.
Rebeca: Tiffany suka Taylor nie da rady być na wigilii :)
I nie wiedząc kiedy skakałam na kanapie i krzyczałam w niebogłosy, że los się nade mną zlitował i ułatwił mi ten ponury dzień.
— Cieszysz się jak dziecko — zakpiła Lucy, opierając się o futrynę swojego pokoju. — Nie zapomnij się spakować — dodała, puszczając do mnie oczko.
Gdy rano się obudziłam i przypomniałam o wigilii w pracy to straciłam wszelkie chęci do życia i leżałam do dwunastej w łóżku, a do piętnastej leżałam na kanapie. I teraz miałam trzy godziny na spakowanie się i jeszcze naszykowanie na wigilie.
Cholera.
Wybiegłam jak oparzona z salonu i wpadłam do pokoju, taranując po drodze własne kapcie. Szarpnęłam za drzwi mojej szafy i z samej góry wytargałam białą walizkę.
Całe dwie godziny później siedziałam na walizce i próbowałam ją zamknąć. Przez nadmiar sweterków, które postanowiłam zabrać walizka miała problem z domknięciem.
Koniec z końców moją walizkę zamknął Nicholas, który przyjechał do nas na noc.
Na wigilie postanowiłam ubrać się dosyć normalnie ale zachować elegancję.
Wciągnęłam na siebie białą koszule, a na to założyłam czarną sukienkę, w której było widać mankiety koszuli i jej kołnierzyk. Na stopy włożyłam czarne koturny i włosy wyprostowałam.
— Wyglądasz jak stewardesa — skapitulował Nicholas, na co pokazałam mu środkowy palec. Moja reakcja wzbudziła w nim delikatny śmiech.
— Podrzucisz mnie? — spytałam, zakładając na twarz maślane oczka.
Nicholas pokiwał głową i prychnął cichym śmiechem.
— No podwiozę — wydusił z udawaną niechęcią.
Pożegnałam się z Lucy i żwawym krokiem zeszłam po klatce schodowej. Wsiadłam do samochodu Nicholasa i wyruszyliśmy w milczeniu do mojej firmy.
Niecałe piętnaście minut później stanęłam przed dużym biurowcem i prosiłam wyimaginowanych bogów, by przetrwać ten wieczór.
CZYTASZ
The Lawyer #1
Lãng mạnpierwsza część serii „law and business" Igrała ogniem z samym diabłem, choć pokryta była benzyną. - Panno Mitchell.... - Kiedy skończysz mówić do mnie po nazwisku? - Kiedy będzie ono brzmiało Wilson. I wtedy wiedziałam, że dotarłam do piekła. Al...