Dawno dawno temu żyli sobie król i królowa. Bardzo chcieli mieć dziecko jednak ich próby kończyły się niepowodzeniem. Jednak oboje nie poddawali się i po jakimś czasie w końcu im się udało. Na świat przyszedł piękny, brązowowłosy chłopczyk o oczach w kolorze najczystrzego bursztynu. Na cześć narodzin dziecka król i królowa postanowili odprawić przyjęcie na którym miało być całe królestwo, król Lou oraz jego syn Cole, który miał być przyszłym mężem Kai'a, gdyż tak nazywało się owe dziecko. Władcy postanowili zaprosić również trzech dobrych magów by złożyli dary nowo narodzonemu dziecku. Gdy w końcu nastał dzień przyjęcia Kai leżał w kołysce, która znajdowała się tuż obok tronu matki dziecka. Po chwili jednak do środka zawitał król Lou i jego syn. Skierowali się do tronów witając się z władcami.
— Witaj Lou — powitał królową król Ray
— Witajcie Ray, May — odpowiedziała witając się z królem uściskiem dłoni, a z królową lekkim uściskiem.
— Dzień dobry wasze wysokości — przywitał się młody Brookstone lekko się kłaniając. Władcy uśmiechnęli się do chłopca, po czym podeszli do kołyski by przybysze mogli przyglądnąć się dziecku
— Cole, ten chłopiec w przyszłości będzie twoim mężem — powiedział król Brookestrone, na co jego syn skinął głową i spojrzał z czułością na dziecko w kołysce
— Będę na niego czekał — odpowiedział, a na twarzach trójki władców pojawiły się lekkie uśmiechy — Jest naprawdę piękny — dodał, a po jego słowach dziecko uśmiechnęło się lekko. Władcy usiedli na tronach, a po ich prawicy znaleźli się przybysze, którym również postawiono krzesła, aby mogli usiąść. Po chwili w sali tronowej pojawił się blask co sygnalizowało iż pojawili się trzej magowie.
— Wasze wysokości — przywitał się najniższy z nich
— Witajcie magowie — odpowiedzieli po czym cała trójka wykonała pokłon
— Gdzie jest to słodkie dziecie? — zapytał najwyższy po czym cała trójka podeszła do kołyski z wielkimi uśmiechami na twarzy. — Najjaśniejszy panie, królewicz otrzyma od nas jeden podarunek, nie więcej ni mniej
— Ja mój drogi książę ofiarowuje ci urodę, a każdy kto tylko cię ujrzy będzie sądził iż ujrzał anioła — powiedział blondwłosy mag po czym machnął dłońmi i zielone iskry spadły do kołyski, a po chwili można było usłyszeć radosny śmiech małego księcia
— Ja drogie dziecie ofiarowuje ci piękny głos, a każdy kto tylko go usłyszy będzie czuł się jak we śnie — odpowiedział białowłosy mag, po czym tak samo jak poprzednik machnął dłońmi i do kołyski wpadły piękne, srebrne iskry
— Moje słodkie maleństwo, ode mnie dostaniesz...— zaczął trzeci mag jednak jego wypowiedź przerwał nagły podmuch wiatru, drzwi otworzyły się z hukiem, a do środka wszedł odziany w czarne szaty czarnoksiężnik, na którego ustach pojawił się złowrogi uśmiech...
— Och widzę, że przyjęcie zostało odprawione, jednak nikt nie raczył zaprosić mnie? — zapytał udającym smutek i przygnębienie głosem
— Nie chcemy cię tutaj mroczny władco — warknął król Ray przez co czarnoksiężnik spojrzał na niego krzywo — Odejdź!
— Ależ ja przybyłem tu by również wręczyć dziecku prezent — powiedział podchodząc do kołyski, a następnie patrząc złowrogim uśmiechem na dziecko — Królewicz będzie pięknym, radosnym i pełnym życia dzieckiem o niezwykłym głosie i urodzie. Jego życie będzie beztroskie, aż do szesnastych jego urodzin. W dzień jego urodzin ukłuję się w palec i umrze, a teraz żegnam — zakończył po czym zniknął we czarnej mgle .
Na sali wybuchła panika. Królowa May szlochała w ramie męża, tłum poddanych huczał wściekle na złego maga, natomiast Cole jak i magowie smutno patrzeli na kołyskę małego dziecka.
— Wasze wysokości, Jay jeszcze nie podarował księciu swojego podarunku — powiedział najniższy mag na co król podniósł na nich wzrok i skinął głową. Rudowłosy mag podszedł do kołyski i spojrzał smutno na dziecko.
— Mój podarunek sprawi, że zła klątwa się zmieni. Nie umrzesz, jednak zapadniesz w głęboki sen, z którego wyciągnąć cię może jedynie prawdziwa miłość, do tego czasu będziesz bezpieczny i szczęśliwy — zakończył po czym machnął dłońmi i do kołyski wleciały niebieskie iskry. Jeszcze tego samego dnia król Ray nakazał spalić wszystkie kołowrotki by wyeliminować wszelkie zagrożenie. Magowie wpadli na pomysł by schować księcia głęboko w lesie, tak by zła wiedźma nigdy go nie znalazła. Władcy zgodzili się jednak ból jaki czuli był nie do opisania. Patrzyli z balkonu na trzy postacie w pelerynach udające się do lasu, wiedząc, że syna zobaczą ponownie dopiero za szesnaście lat. Mijały lata, Kai rósł na pięknego i szczęśliwego mężczyznę. Był beztroski jak powiedziała wiedźma, a jego szesnaste urodziny był dzisiejszego dnia. Chłopiec był niezwykle podekscytowany. Samego ranka wstał z uśmiechem na ustach po czym ubrał białą koszule, czarne spodnie, a wokół pasa obwiązał czarny pasek. Następnie zszedł na dół powodując, że trzej wujowie podskoczyli ze strachu, gdy tylko go zobaczyli.
— Kai! Ile razy mówiłem ci byś nas nie straszył? — zapytał Lloyd na co młody chłopak spuścił głowę i wyszeptał ciche przeprosiny
— Nie szkodzi — powiedział jak zwykle radosny Jay — Cóż Kai, może nazbierałbyś malin? - dopytał z uśmiechem, obserwując zirytowaną reakcje księcia
— Przecież zbierałem je dokładnie dwa dni temu — odpowiedział zdziwionym głosem
— Wiemy, ale skończyły się nam szybciej niż przypuszczaliśmy — odpowiedział Zane — Jay wszystkie zjadł
— Ale... — zaczął jednak Zane szybko spojrzał na niego krzywo — Tak niestety, Zane ma rację, przynieś je nam i to będzie ostatni raz w tym tygodniu, dobrze?
— Niech wam będzie — poddał się po czym wziął koszyki i wyszedł przez drzwi
— I pamiętaj nie śpiesz się! — krzyknął za nim Lloyd
— To było wredne Lloyd — usłyszał głos Zane'a na co cicho się zaśmiał.
Szybkim krokiem Kai skierował się do lasku dobrze znając drogę do miejsca, w którym znajdowały się maliny. Chodził tam nie mal, że od dziecka, więc znał te lasy na pamięć. Postanowił iż zacznie śpiewać by umilić sobie czas wiedząc, że prędzej czy później znajda go jego leśni przyjaciele. W tym samym czasie w lesie zatrzymał się książę Cole, który spacerował sobie po lesie razem z swoim wiernym koniem Rockym. Wiedział, że dzisiejszy dzień niczym go nie zaskoczy jednak wtedy nie wiedział, że jest w dużym błędzie. Po chwili spacerowania do jego uszu dobiegł dźwięk śpiewu. A im bardziej zapuszczał się w las tym głośniej słyszał anielski śpiew, który niezwykle go zainteresował.
— Jak myślisz, kto tak pięknie śpiewa? — zapytał konia i po chwili zdał sobie sprawę z tego jak absurdalne to było.
Tak czy siak ruszył przed siebie chcąc dowiedzieć co lub kto wydaje z siebie ten niesamowity dźwięk. Gdy dotarł do miejsca w którym najlepiej było słychać głos zatrzymał się i spojrzał na ową osobę, którą był najpiękniejszy chłopiec jakiego widział na własne oczy. Miał piękne brązowe włosy, których Cole od razu chciał dotknąć, jasną acz mleczną skórę, piękne bursztynowe oczy, w które chciałby się wpatrywać latami. Ubrany był w zwykły strój, który mimo, iż był zwyczajny dodawał mu uroku, a jego ciało poruszało się zgrabnie w rytm śpiewu.
Po chwili namysłu Cole podszedł do chłopca od tyłu i ujął jego wciągnięte ku górze dłonie, które były naprawdę delikatne tak jak się tego spodziewał.
— Pięknie śpiewasz — wyszeptał do ucha chłopca czując jak ten podskakuje zaskoczony po czym delikatnie wyrywa mu swoje dłonie i patrzy na niego zaskoczonym wzorkiem
— D-dziękuje — wyszeptał rumieniąc się wściekle co sprawiło, że wyglądał jeszcze bardziej uroczo — C-chcesz mi pomóc? — zapytał wskazując placem na koszyk
— Pewnie — odpowiedział po czym odebrał niższemu chłopcu koszyk by ten nie niszczył sobie swoich drobnych dłoni. — Czy mogę wiedzieć po co zbieramy Maliny?
— Mam dziś urodziny i moi wujowie pieką dla mnie ciasto — odpowiedział po czym zarumienił się mocniej gdy dłoń mężczyzny ujęła jego
— Wszystkiego najlepszego... — powiedział jednak przerwał zdając sobie Sprawy, że nie zna imienia chłopca
— Jestem Kai — odpowiedział cichutko — A Ty?
— Jestem Cole — odpowiedział uśmiechając się szeroko po czym między nimi na chwilę nastała cisza — Chcesz zatańczyć? — zapytał wstając i wyciągając dłoń do niższego chłopaka, który ponownie się zarumienił jednak skinął głową i podał starszemu swoją dłoń.Ten ponownie mógł poczuć miękkość dłoni pięknego chłopca. Cole drugą dłoń ulokował na biodrze chłopca, natomiast Kai delikatnie ułożył drugą dłoń na ramieniu mężczyzny, a następnie pozwolił by ten prowadził go w swoim własnym rytmie. Przez cały czas patrzyli sobie w oczy, a na twarzy bursztynookiego przez cały czas kwitł delikatny rumieniec. Natomiast Cole przez cały czas był urzeczony pięknem Kai'a. To nie był chłopiec, to był anioł w skórze chłopca, który postanowił zejść na ziemię i pobłogosławić oczy Cola swoim widokiem. Tańczyli przez chwilę po czym Kai zatrzymał się, a w jego oczach pojawiło się przerażenie.
— Coś się stało? — zapytał wyraźnie zaniepokojony Cole łapiąc obie dłonie chłopca
— Muszę już iść — wyszeptał tym samym zaskakując
Brookestone
— Co? Dlaczego? — zapytał próbując powstrzymać niższego od wyrwania mu się. Jednak na nieszczęście Cola, ten wyrwał mu już jedną rękę. Patrzyli sobie w oczy, a zielonooki widział w tych pięknych bursztynach niemą prośbę
— Naprawdę muszę już iść — wyszeptał ponownie wyrywając Cole'owi swoją dłoń jednak ten ponownie ją złapał i zmusił by ponownie na niego spojrzał
— Spotkamy się jeszcze? — powiedział z błagalnym tonem głosu
— Tak, przyjdź do starej chatki drwala dziś wieczorem, tam mieszkam — odpowiedział po czym ponownie wyrwał swoją dłoń i odbiegł, a Cole patrzył w miejsce gdzie jeszcze przed chwilą stał piękny chłopiec.
Kai w tym samym czasie biegł szybko do chatki uważając by po drodze nie zgubić malin. Mężczyzna spotkany w lesie naprawdę go urzekł, był przystojny, uprzejmy oraz naprawdę miły. Jednak wiedział, że gdy tylko jego wujowie dowiedzą się, że go spotkał będą wściekli i prawdopodobnie uziemią go do końca życia, a tego by nie chciał. Gdy dotarł do chatki zobaczył tort o czerwonym nadzieniu, a tuż obok niego stała piękny czerwony strój, na którego widok aż zaświeciły mu się oczy.
— Wszystkiego najlepszego w dniu urodzin — powiedzieli radośnie, a Kai pod wpływem emocji przytulił ich wszystkich mocno do siebie
— Dziękuję jesteście najlepsi — odpowiedział podchodząc do stroju i przyglądając się mu — Jest taki, o jakim zawsze marzyłem, to najlepsze urodziny w życiu, dodatkowo spotkałem mężczyznę z moich snów. Był naprawdę miły i przystojny.
— Czekaj, kogo spotkałeś? — zapytał zszokowany Zane
— Spotkaliśmy się kilka razy w śnie, jednak teraz mogłem zobaczyć go na żywo — rozmarzył się — Czułem się przy nim naprawdę niesamowicie, ja chyba się zakochałem
— Nie możesz się zakochać Kai — powiedział Lloyd patrząc z niepokojem na Zane'a — zostałeś zaręczony księciowi już od samych narodzin
— Ale... ktoś taki jak ja nie może wyjść za księcia — wyszeptał zszokowany — tylko ktoś z królewskiej rodziny może to zrobić
— Tak, a ty jesteś księciem Kai — odpowiedział Jay przez co w oczach księcia pojawiły się łzy
— D-dlaczego mi nie powiedzieliście? — zapytał przez co pozostała trójka spojrzała na niego zaskoczonymi spojrzeniami — Wy wcale mnie nie kochacie, tylko wykonujecie czyjeś rozkazy...
— Oczywiście, że cię kochamy — odpowiedział szybko Zane — Przez te lata stałeś się naszym oczkiem w głowię, a dokładnie dziś zabieramy cię do twojego ojca
— Nie możecie — wyszeptał, a łzy spłynęły po jego policzkach — obiecałam mu, że spotkam się z nim tu dzisiaj...
— Niestety, ale chyba nigdy więcej go nie zobaczysz — odpowiedział Jay kładąc uspokajając dłoń na ramieniu Kai'a.
Chcąc lub i nie Kai przebrał się w nowo uszyty strój ocierając wierzchem dłoni zaschnięte już łzy. Następnie całą czwórką skierowali się do lasu zmierzając powoli w kierunku zamku. Młody książę czół strach, ból i podekscytowanie jednocześnie i z wszystkich sił starał się nie zemdleć. Gdy znaleźli się w środku komnaty księcia, trzej magowie kazali mu zostać po czym weszli do środka. Przez chwilę nic się nie działo, jednak Kai'a urzekł męski głos, za którym następnie ruszył. Głos doprowadził go na jedną z wierz i chociaż nie wiedział jak się tu znalazł szedł w górę schodami podążając za głosem. Słyszał za sobą krzyki magów jednak zignorował je i szedł dalej. Gdy dotarł na sam szczyt światełko prowadzące go zniknęło, a na jego miejscu pojawił się czarny jak noc kołowrotek. Przyjemny jak dotąd głos kazał Kai'owi dotknąć wrzeciona co wykonał, a następnie poczuł jak robi mu się słabo. Świat zawirował mu przed oczami, a następnie pojawiła się ciemność. W tym samym czasie gdy wróżki smutno kładły ciało Kai'a na łóżku w jego komnacie Cole smętnie wracał z chatki drwala gdzie nikogo nie zastał. I wtedy wiedział, że już nigdy nie ujrzy pięknego chłopca. Wracał do zamku króla Ray'a wiedząc, że ma ślub, a jego nadzieję na zobaczenie bruneta przepadły więc nie miał już czego tracić. Na jego drodze stanął jednak mroczny władca, którego tak często wspominała mu matka.
— Książę Cole, cóż za niespodzianka, akurat na ciebie czekałam — powiedziała z wrednym uśmieszkiem
— Czego chcesz potworze?! — warknął schodząc z konia i wciągając miecz
— Skoro już chcesz walczyć — wzruszył ramionami po czym wyszeptał cicho zaklęcie i zmienił się w smoka. Cole przeklnął pod nosem po czym zaatakował smoka Walka trwała przez jakiś czas. Smok zionęła ogniem jednak Brookestone sprawnie unikał śmiercionośnych płomieni. Czekał na jeden niewłaściwy moment czarnoksiężnika i gdy taki dostał od razu wbił mu miecz prosto w serce. Smok spadł z urwiska i po chwili została z niego tylko czarna plama. Cole szybko wsiadł na Rocky'ego wiedząc, że stało się coś złego. Popędził szybko do zamku, który swoją drogą był całkiem blisko. Zostawił konia na dziedzińcu po czym zaskoczony skierował się do środka gdzie zatrzymali go trzej magowie, których kojarzył z wczesnych lat dzieciństwa.
— Książę Cole — krzyknął najwyższy z nich, a pozostali dwaj odetchnęli z ulgą.
— Co tu się dzieje? Dlaczego wszyscy śpią? — zapytał rozglądając się dookoła
— To klątwa, musisz szybko z nami pójść — powiedział brunet po czym cała trójka pobiegła w nieznanym mu kierunku, jednak szatyn chcąc lub i nie pobiegł za nimi.
Pokonali chyba z pierdyliard schodów po czym znaleźli się w komnacie, a widok jaki tam zastali zabrał Colo'wi oddech w piersiach. Na łóżku leżał Kai. Jego mleczna cera była idealnie rozświetlona przez pojawiający się księżyc, brązowe włosy były porozrzucane po poduszce, w swoich delikatnych dłoniach trzymał czerwoną różę. Chłopak ubrany był w czerwone szaty, która dawały mu uroku, a bursztynowe oczy, w które Cole tak bardzo chciał się wpatrywać godzinami była przykryte zasłoną długich czarnych rzęs. Gdy zielonooki w końcu odzyskał kontrolę nad ciałem zbliżył się do łóżka po czym usiadł po prawej stronie łózka i jeszcze raz spojrzał na twarz chłopca. Następnie pochylił się i przycisnął swoje wargi do tych należących do Kai'a. Były miękkie w dotyku tak jak to sobie wyobrażał. I gdy odsunął się od chłopca zobaczył jak jego oczy drgają, następnie otwierają się by pokazać te piękne bursztynowe oczy, w których zakochał się od pierwszego wejrzenia.
— Pamiętam cię — wyszeptał Kai wpatrując się w zielone niczym trawa oczy Cola, ten zaśmiał się cicho po czym ponownie przycisnął wargi do tych Smitha, delektując się tym, że chłopiec oddał pocałunek.
Kilka minut później całe królestwo mogło zobaczyć schodzącą po schodach parę. Księcia Cola oraz księcia Kai'a. Gdy tylko znaleźli się przy tronach władcy powitali uściskiem swoje dziecię po czym Cole zaproponował Kai'owi taniec tak jak to zrobił tego dnia w lesie. Tańczyli razem nie przejmując się niczym, a całe królestwo radowało się. I żyli długo i szczęśliwie. Koniec.————————————
Jak obiecałam, jest drugi rozdział. Ten ma trochę inną formę budowy, mam nadzieje, że wam się spodoba. Dajcie znać co sądzicie o samej tematyce. Nie wiem czemu akurat napisałam ten shipp jako ta bajka. Ale w sumie może to wyjaśniać fakt, że kocham te bajkę i lubię łączyć dwie rzeczy które lubię.W miniaturce Cole, jako dzielny rycerz na białym koniu heh
Pozdrawiam :*
CZYTASZ
One Shoty - Ninjago
FanficOne Shoty z Ninjago. GreenFlame Bruise LavaShippin Mosshipping Glaciershipping Wurro I inne! Zapraszam♥️