3. Nowe życie czas zacząć - Hakael

19 3 3
                                    

Weszliśmy do biura. Tak jak mogłem się spodziewać, stali tam Lucyfer i Rafał, ten pierwszy, kiedy mnie zobaczył uśmiechnął się w swój typowy sposób, gdy był z siebie zadowolony. Czyli wnioskując i z racji, że dobrze znając mojego "kochanego" ojca udupił mnie, chociaż nie to pewnie lekko powiedziane on zrujnował mi życie. Pewnie będę chodzić do szkoły, która nie będzie szkołą, a zwykłą meliną z nauczycielami alkoholikami, otyłych żrących tylko jakieś tłuste żarcie ze śmietników — zwanych inaczej i po ludzku posiłkami w barach, które najczęściej prowadzili jacyś brodaci z piwnym brzuszkiem mężczyźni lub kobiety z wąsem wystającymi zębami i tak dalej, cały ten wyglądał był tym, co obrzydzał normalnych ludzi, ale przecież pijacy i inne podtypy marginesu społecznego się tym nie przejmowali, ważne by było czym się napchać do pełna.

Starałem się nie patrzeć na osoby zgromadzone w pomieszczeniu, bo wiedziałem, że wtedy odkryją moje zdenerwowanie i moja postawa świadcząca, iż raczej jestem osobą dosyć nieokrzesaną (co staram się pokazać na każdym możliwym kroku) by legła po prostu w gruzach. Byłaby jak domek z kart, zamek z piasku czy inne konstrukcje, które nie są wytrzymałe na czynniki wewnętrzne.

- Wasi ojcowie podjęli decyzję. - zaczął Zachariel, patrząc na nas uważnie.

- I chcemy, byście wiedzieli, że robimy to dla waszego dobra, a nie po to, by wam jakkolwiek zaszkodzić. - podkreślił Rafał. - Ma to być wasza nauczka, byście nie robili tych jakże bezsensownych rzeczy jak dotychczas w przyszłości i nie zaniżali waszej szkole poziomu.

Musiałem z całych sił powstrzymywać się, by nie parsknąć, to, co mówił ojciec Rafaela, było tak absurdalne, że mi się to w głowie się nie mieściło. Oni to wszystko robili nie dla nas -O nie, nie. To była rozgrywka by nie zhańbić dobrego imienia jakże tej cudownej placówki, jaką była szkoła w Haven, próbowali wcisnąć nam kit, który mieliśmy połknąć jak ryby przynętę jednak nie ze mną takie numery, nikt głupi by się nie nabrał na takie zapewnianie (przynajmniej ja nie wiem jak to jest, w przypadku Rafael, ale o tym nie będę przecież myślał).

- Nasza decyzja jest następująca i możecie sobie myśleć o niej, co chcecie, szczerze mam gdzieś wasze zdanie w tej kwestii, bo decyzji tej nie da się zmienić tak czy siak. Jak to się mówi, kości zostały rzucone, wy zaczęliście grę, my po prostu ją kończymy, przecież każda gra ma swoje zakończenie dobre — wygrywasz lub złe — przegrywasz. Jest to naturalny proces i nie muszę wam chyba tego komentować, bo nie jesteście, aż takimi dziećmi, chyba... - wypowiedział swoje słowa oczywiście nie kto inny jak Lucyfer (ze swoim specyficznym uśmieszkiem jakby inaczej).

- Może przejdziecie wreszcie do sedna, a nie pierdolicie i okrążacie koniec, jak tylko możecie. - prychnąłem, stając przy tym w mój dosyć dobrze znany każdemu sposób, a mianowicie — w rozkroku i założonymi rękoma na piersi.

Jak spojrzałem na ojca (co było ogólnie błędem, ale on pewnie uważał, że ja jestem jego, ale wolę tego nie rozwijać w moim umyśle no bo co?) zobaczyłem jeszcze szerszy uśmiech, jego równe białe zęby i zmarszczki przy oczach, które tylko potwierdziły, że mój rodziciel ma niezły ubaw. No naprawdę Tato niezła zabawa, szkoda, że tylko tobie jest do śmiechu.

- Hmm widzę, że jesteś niecierpliwy jednak, iż jestem dobrym ojcem, najpierw chce porozmawiać i pouczyć moje dziecko. - rzekł z lekką kpiną, (która chyba tylko ja wychwyciłem) mój jakże kochany staruszek. Posłałem mu spojrzenie typu "chce cię zabić wzrokiem" i westchnąwszy głośno, ruszyłem w stronę drzwi, do których zmierzył mój ojciec. Widziałem kontem oka, że Rafael zrobił to samo ze swoim ojcem.

Kiedy znaleźliśmy się w dosyć ciasnym pomieszczeniu, wyglądem przypominał trochę schowek na miotły, naprawdę brakowało tylko tutaj sprzętu do sprzątania i wtedy można by było go tak nawet nazwać. Śmierdziało tutaj czymś dziwnym, dla mnie niestety niezdenfikowanym, kolor ścian był zwykły biały a w kącie jakże "dużego" pomieszczenia znajdowało się drewniane, lekko zżarte przez korniki krzesło, jego oparcie było popękane, skrzywiłem się, gdy zobaczyłem duże pajęczyny pod jego siedzeniem. Miałem ochotę stąd jak najszybciej wyjść, więc spojrzałem na ojca, unosząc pytająco brew, bo halo chciał udawać przykładnego tatusia, a teraz stoi i się na mnie gapi z głupim uśmiechem. Ten człowiek naprawdę mnie irytował, mimo że był moim rodzicem, to jednak sam jego widok sprawiał, że moje ciało spinało się, a ja momentalnie przygotowywałem się na atak z jego strony. W sumie wkurwiał mnie tak samo, jak ten Anioł Rafael...

Angel&Demon: Wojna światów (W Trakcie Korekty)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz