21. Bitwa : część 2 - Rafał

8 1 0
                                    

Wchodziłem po schodach szybko przeskakując co dwa stopnie. Do tej części nie mogłem dolecieć smokiem dlatego też olbrzymie zwierzę zostało na dole czekając na mój powrót usłużnie. Chciałem jak najszybciej dostać się do klucza by móc wreszcie skończyć to co zacząłem. Nawet teraz słyszałem krzyki walczących i odgłos stykanych ze sobą żelaznych mieczy. Wszyscy byli zajęci bitwą nie wiedząc, że ja jestem tu i idę po klucz do Stwórcy. Schody były dosyć strome przez co musiałem powstrzymywać się zardzewiałej barierki by nie runąć w dół i się nie połamać. Tynk i brudne od pyłu a czasami nawet powybijane szyby świadczyły o tym, że ta część pałacu była stara i przeżyła zapewne X długich stuleci, a zapewne przez sentyment i kawał historii w niej zawarty Odyn nie chciał jej remontować, żeby była pokryta specjalnym metalem ze złota jak postała część zamku i pewnej części miasta.
Dotarłem na górę wyczerpany i ledwo łapiący oddech jednak nic nie mogłem poradzić na to, że żadna droga lotna czy to skokiem czy to na własnych siłach była po prostu niemożliwa. Stałem przed starymi drzwiami, które ledwo trzymały się w zawiasach a kiedy je otworzyłem wydały z siebie przeciągłe skrzypnięcie, na które mimowolnie się skrzywiłem. Moje obrzydzenie wzrosło jak zobaczyłem wnętrze pomieszczenia, wszędzie walały się jakieś białe szmaty, kufry przykryte warstwą kurzu, który unosił się powodując, że moje oczy zaczęły łzawić przez szczypanie pod powiekami. Lustro zawieszone na ścianie było całkowicie zniszczone a do dziury zrobionej w nim i w ścianie uciekały spłoszone szczury. Pokręciłem głową i z wielką niechęcią zacząłem przeszukiwać kufry, które jednak nie zawierały potrzebnych mi rzeczy. Mruczałem wściekły pod nosem przerzucając białe szmaty, z których wyłaziły duże pająki, ohyda... Nawet w żadnej szafce ani szparze nie było klucza miałem odrywać właśnie podłogę bo to było jeszcze miejsce, którego nie przeszperałem kiedy za mną rozległ się wesoły, lekko piskliwy głosik :
– A czego Waćpan tu szukasz?
Spojrzałem na małego skrzata, który był ubrany cały na bordowo. Jego oczy były koloru zielonego, a uszy wystające po bokach.
– A co cię to obchodzi? – warknąłem, właśnie mój plan lega w gruzach przez tego dziwnego szkrzata, który cały czas uśmiechał się głupio.
– Jak nie moja, jak moja? Ja tu mieszkam, wiesz Waćpan? – odparł.
– Co? – zapytałem głupio wiedząc doskonale, że właśnie się kompromituje.
– Co, co? To co mówię, ot co!
– Kim jesteś? – postanowiłem, że trochę popytam może akurat się dowiem gdzie jest klucz.
– Ja? Ja Waćpan jestem Złotnik, taki trochę ze mnie psotnik. Tu chowam, tu skradnę i klucza Światów pilnować na wieki muszę, aż padnę!
– Wiesz gdzie jest klucz? – ożywiłem się od razu co nie umknęło uwadze mojego rozmówcy.
– A wiem, ale nie powiem. Ja wierny sługa Stwórcy co musi przestrzegać zadania jak ludzie wiary świętej Trójcy.
– Mów gdzie on jest! – krzyknąłem wyciągając Rankor i przybliżając końcówkę do szyi Złotnika.
– Nie dam, nie dam! Jesteś głupi, głupi bo nawet jeśli mnie zabijesz nic nie zyskasz, tylko się mną krwią  opryskasz. – zaśmiał się skrzat skacząc dookoła mnie nie przejmując się nawet wodzącym za nim mieczem. – Jeden klucz nic ci nie da, bo to trzy aż trza.
– Mam dwa pozostałe, potrzebny mi ten ostatni. Dawaj mi go! – syczę i zatrzymuję go mocnym ściśnięciem jego chudego ramienia.
– Masz Skarabeusza oraz diadem Ateny? I potrzebny ci Draupnir by wszystko postawić na trzy odpowiednie pateny?
– Tak dokładnie. – rzekłem i z wyniosłością pokazałem mu dwa wymienione przedmioty mieniące się w świetle czerwonego jak krew słońca.
Skrzat zagwizdał zachwycony i chciał zabrać mi klucze jednak cofnąłem szybko rękę przez co usłyszałem jęk zawodu Złotnika.
– Daj mi to co moje!
– Waćpan nie dostanie, bo nie może nawet po dostojnym ukłonie!
– Zabiję cię! – syczę, a miecz szybko znajduje się blisko jego kościstej szyi jak zresztą reszta ciała.
– Złotnik się nie boi, bo mój pan mi pomoże i rany zagoi!
– Bredzisz! – dźwigam miecz, który ze świstem przecina powietrze i i zanurza się w skórze upartego skrzata, a jego krew z rany tryska na moją szatę i twarz. Krzywię się z niesmakiem i palcami ściągam lepką maź.
Patrzę na leżące z otwartymi szeroko oczami, sztywne ciało Złotnika, a jego krew brudziła białe szmaty.
– Mogłeś współpracować. – rzucam i już mam wychodzić, kiedy moją uwagę zwraca błysk w kieszeni Stworzenia. Nachylam się i powoli ją  wyciągam.
– No proszę! – uśmiecham się do siebie widząc złotą bransoletę – Draupnir.
Trzy klucze już mam wystarczy tylko otworzyć przejście i postawiać na odpowiednich tacach znajdujących przy drzwiach, gdzie będę musiał pozostawić klucze.
Odwracam się by wyjść, lecz staję jak wryty gdy zauważam osobę stojącą przy drzwiach...

Angel&Demon: Wojna światów (W Trakcie Korekty)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz