5. Pierwszy dzień - Rafael

17 3 0
                                    

Po zjedzeniu kolacji wraz z Hakaelem udałem się do mojego pokoju, który na dobrą sprawę znajdował się przed jego [Hakaela] sypialnią. Po wejściu do pomieszczenia od razu przywitało mnie zadowolone skomlenie Fenriry, biały, puchaty ogon latał na wszystkie strony, a czarne jak węgielki oczy patrzyły to na jedną to na drugą rękę, w których trzymałem jakąś kiełbasę z lodówki i miskę z wodą. Wszystko położyłem obok małej szafki nocnej, a sam usiadłem na miękkie łóżko, którego pościel była wymiętolona przez wcześniejszy mój upadek na niego z Wiru. Przez cały czas spadałem w nim w dół świadomy, mimo że towarzyszył mi przy tym dosyć nieprzyjemny ból głowy. Widziałem, jak Demon miotał się na wszystkie możliwe strony, wyglądając przy tym, jakby był jakimś narkomanem. "Lot" na ziemie, nie należał do najprzyjemniejszych, najgorsze były te wszystkie spojrzenia, zawierające od pogardy do zaciekawienia. Nie lubiłem nigdy być w kręgu żadnego zainteresowania ze strony innych. Nie podobał mi się fakt, że będę pod jednym dachem z moim prześladowcą — chyba mogę go tak nazwać. Szczerze to nie wiem, nawet co czuję niepewność? Ciekawość przed nieznanym? Strach? A może nic? - Może sam sobie wmawiam, że się tym przejmuję, a w moim umyśle jest zwykła pustka, możliwe też, że wszystkie uderzenia uderzą mnie dopiero jutro i wtedy zacznie się prawdziwa panika — oczywiście w moim stylu, zacznę robić z igły widły. Tak to jest bardzo prawdopodobne. Z lekkim uśmiechem położyłem się na łóżko, ściągając przed tym ubranie, zostając w samych bokserkach. W nogach oczywiście jak miała w zwyczaju umiejscowiła się Fenrira zwijając się w kulkę — przez długą, białą sierść wyglądało to nadzwyczaj komicznie. Zgasiwszy światło i ułożeniu się w dobrą pozycję do spania, zasnąłem z myślą, że to, co będzie — będzie jutro.

*Hakael*

Moja nowa szkoła, znajdowała się na ulicy Katlinga 67, czyli była ona odległa od naszej dzielnicy jakieś 30 minut drogi autobusem. Tak przynajmniej pisało na kartce, jaką znalazłem przyklejoną do lodówki — dziwne, że wcześniej jej nie zauważyłem. Wstałem dzisiaj jak na mnie bardzo wcześnie (dokładnie o 6.00), sam byłem pod wrażeniem, że tak potrafię. Autobus z naszego przystanku, jak wcześniej przeczytałem, miałem o 7.20, czyli zostało mi niewiele czasu do wyjścia. Wziąłem szybko plecak, który był już spakowany (nie przeze mnie oczywiście) - myślę, że te małe wskazówki zostały nam dane przez naszych ojców — przynajmniej tyle dobrego i nawet książki kupili wszystkie. Miałem w sumie wszystko od kosmetyków po wszelką elektronikę (telefon, laptop i tak dalej). Wyszedłem z mieszkania, a za mną oczywiście poszedł Christopher — ciężko mi przyzwyczaić się do nowych imion, przydzielonych przez Dyrektora.
Po niedługim czasie czekania na nasz środek transportu, którym był autobus z numerem 14, chociaż autobus to zbyt wygórowane określenie na ten pojazd, bowiem był on tak poniszczony i nawet gdzieniegdzie można było zobaczyć rdze, a z jego rury wydechowej wylatywały czarne, śmierdzące kłęby dymu. Środek był bardzo zapełniony, przez co musiałem stać, harmider panujący w środku, też nie należał do najprzyjemniejszych — tu jakaś skrzekliwa babcia zrzędziła na ruch o tej porze dnia, tu znowu jakieś małe dziecko płakało, bo musi iść do szkoły. Ja nie wiem, jak ludzie mogą wytrzymywać w takim hałasie i się nie denerwować, ja siedziałem tu zaledwie pięć minut i czeka mnie jeszcze pięć razy tyle, i już mam dość. Kątem oka widziałem, że Christopher jakoś bardzo się tym nie przejmuje lub co też jest bardzo prawdopodobne, po prostu udaję, jeśli tak to jest w tym całkiem niezły. Z każdym kolejnym przystankiem ludzi przybywało, a ja zostałem wgnieciony w jakiegoś grubego kolesia z brodą Św. Mikołaja i okularami przeciwsłonecznymi, które ogółem były brudne z kurzu i chuj wie czego jeszcze. Śmierdział potem, piwem, papierosami i czymś jeszcze czego wolałem nie wiedzieć.
Po wielu minutach ciągnących się niemiłosiernie wyszedłem z autobusu na przystanek, który znajdował się przed moją nową szkołą. Patrząc na budynek przede mną, mogłem stwierdzić, że wyglądał... normalnie(?) No mniej więcej ściany gdzieniegdzie były popękane, a tynk odchodził. Pomarańczowa farba, która pokrywała budynek, wymagała odnowienia. Ale mimo wszystko nie jest źle, może nie będzie tu żadnych nauczycieli alkoholików, którzy będą przychodzić wstawieni na lekcję, bo będą musieli zażyć dawki procentów przed lekcjami z nieznośnymi uczniami. Może też się zdarzyć, że sam do tego doprowadzę, ale przecież to nie będzie celowo, bo jakby nie patrzeć to nie moja wina, iż mam taki charakter, a nie inny. Kiedy skończyłem napawać się widokiem szkoły, udałem się wraz z innymi uczniami w stronę drzwi z zarzuconym na ramię plecakiem. Nie widziałem nigdzie Christophera, który szedł od autobusu cały czas ze mną, ale kiedy ja gapiłem się jak krowa na malowane wrota, on pewnie gdzieś się ulotnił, mówiąc "gdzieś" chodziło mi mianowicie o wejście do środka, które sam przekroczyłem. Od razu na przywitanie dostałem sporą porcję hałasu, który był spowodowany sporym ruchem na korytarzu, wszyscy spieszyli się na lekcję. Rozglądając się wokoło, wreszcie napotkałem osobę, która wcześniej mi zaginęła, znaczy, dziwnie to zabrzmiało, ale wiadomo, o co mi chodziło (oczywiście nie o to co mogło się od razu nasunąć). Postanowiłem, że trochę bliżej podejdę. Obok Chrisa stały dwie dziewczyny, jedna strasznie niska nie wiem, czy miała to typowe dla płci pięknej 165 centymetrów, miała proste, kasztanowate i do tego długie włosy, rozpuszczone trzeba dodać; duże, okrągłe okulary nie pasowały do małej, okrągłej twarzy. Niezwykłe miała też oczy — duże i wyłupiaste, koloru ostrej zieleni. Ta druga była ciut inna nawet z ubioru bowiem ta "Calineczka" (tak nazwałem ją w myślach) ubierała się, mówiąc prosto zwyczajnie, jak na każdą poukładaną dziewczynę przystało. Ta druga zaś ubierała się skąpo, jej czarno-zielone włosy były krótkie do ramion i proste; w jej wargach znajdowały się kolczyki tak samo jak w nosie, w uszach pewnie też miała. Oczy miała wąskie, ale nie za bardzo tylko zwężone i trochę wysoko osadzone, jej nos podchodził coś pod typ orlego dzioba, usta miała wąskie, a że raz za razem je zwężała były po prostu nie widoczne, była wyższa od swojej koleżanki i to o dobre dziesięć centymetrów, była szczupła i miała trupią skórę. No ogólnie ładna, ale nie tak jak jej koleżanka.
Westchnąłem i ruszyłem w stronę sali 106, gdzie miała odbyć się lekcja biologi z niejaką Panią Elizą Smith. Szedłem, szukając owej sali i po kilku minutach idealnie z dzwonkiem znalazłem się przy drzwiach, białych pozdrapywaną farbą. Przy sali już znajdowało się kilkanaście osób, rozmawiając głośno, tworząc przy tym zamieszanie, ale to nic nowego u nas w Akademii też tak było, tematem zawsze były: Kogo zapytają, Co kto dostał ze sprawdzianów i tak dalej.
Stanąłem pod ścianą, czekając na nauczycielkę, oglądając nadal uczniów, moich nowych kolegów i koleżanki. Nagle mój widok został zminimalizowany gdy przede mną stanęły cztery osoby. Spojrzałem na nich z uniesioną brwią.
- Ty jesteś ten nowy? - zapytał mnie chłopak z tunelami w uszach.
- Em... tak? - odpowiedziałem, patrząc na czwórkę nadal nie rozumiejąc czego oni ode mnie chcą.
- Jestem Max. - przedstawił się ten sam koleś, uśmiechając się szeroko. - A to Rachela, Sebastian i Aleksander. - wskazał po kolei na poszczególne osoby.
- Jung Hoseok. - przedstawiłem się tonem tak przynudzonym jak tylko potrafiłem, ale to nie zraziło tej czwórki do zawarcia ze mną znajomości.
- Masz taką wschodnią urodę. - powiedziała dziewczyna, uśmiechając się lekko w moją stronę.
- Emm mój ojciec jest z... - próbowałem przypomnieć sobie mapę świata z lekcji geografii. - Korei. - rzuciłem pierwsze lepsze państwo, jakie mi się przypomniało.
- Oo nie spodziewałam się — odparła, patrząc na mnie swoimi niebieskimi jak niebo oczami.
Rachela była naprawdę ładna, ładniejsza od tej dziewczyny co stała wraz z Christopherem, miała kręcone, nie za długie, o kolorze jasnego blondu włosy, nie była wysoka, ale też nie za niska, po prostu w sam raz. Miała dobrze zbudowane ciało, a jej piersi też miały (według mnie) idealny rozmiar, na rękach miała liczne tatuaże, wzorów jednak nie rozpoznawałem, wolałem się w nie, nie wgapiać. Jej ubiór też nie był naganny, miała luźną spódnicę i do tego krótki top, do tego białe podkolanówki i adidasy.
- Ejj co byś powiedział, żeby wyjść gdzieś razem? Wiesz, zawsze się przyda Ci się ktoś znajomy w nowych kręgach. - zaproponował Max, uśmiechając się, ogólnie zauważyłem, że chłopak był dosyć optymistyczny i pełny energii.
- Okey. - odpowiedziałem, wzruszając ramionami, naprawdę nie obchodziło mnie czy będę miał do kogo gębę otworzyć, czy nie.

Angel&Demon: Wojna światów (W Trakcie Korekty)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz