14. Lochy. - Rafael

6 2 0
                                    

- Tato? - krzyknąłem równocześnie z J-hope'm, momentalnie otrzeźwiałem przez szok spowodowany osobom spotkaną po przekroczeniu drewnianych drzwi.
- Cóż witajcie! - zaczął Rafał, a mi na sam dźwięk jego głosu robiło się niedobrze. Widziałem kontem oka, że Alexis rozgląda się nerwowo, wyłamując przy tym palce. Współczułem jej, chciałem ją przytulić i pocieszyć, że wszystko będzie dobrze, jednak prawda była taka, że sam w to nie wierzyłem, a nieodpowiedni ruch może spowodować, iż którąś z nas zginie. Nie chciałem tego, więc stałem jak ten słup i czekałem na dalszy ciąg wydarzeń.
- Pewnie zastanawiacie dlaczego tu jesteście, otóż zaczęliście się wtrącać w nie swoje sprawy. Pewnie jesteście wkurzeni, że was tu zesłaliśmy z Nieba. - kontynuował Rafał swoim jak zawsze monotonnym głosem kiedy był znudzony albo uważał, że mówi coś nadzwyczaj istotnego.
Denerwował mnie też fakt, że miałem rację - wysłanie nas na ziemię nie było tylko karą i czystym przypadkiem bowiem przypadek i ojciec nigdy nie chodzą w parze. Powinienem był się szybciej domyślić, iż ta sytuacja nie była moją ani tym bardziej J-hope'a winą, wszystko to co się miedzy nami działo było sprawką mojego ojca.
- J-hope, Chris o co tu chodzi? - zapytała nas przerażona Alexis, spojrzałem na nią i wziąłem jej delikatną dłoń w tą swoją, ona zaś popatrzyła na mnie lekko załzawionymi oczami. Bolał mnie ten widok i miałem wrażenie, że zaraz wyjdę z siebie przez nerwy oraz to, że miałem w tym momencie związane ręce.
- A no jeszcze ty. - zaśmiał się złowieszczo mój ojciec, patrząc na dziewczynę szalonymi iskierkami w oczach, przeraził mnie ten widok. - Max. - wywołany chłopak na dźwięk swojego imienia słowa popchnął dziewczynę w stronę długowłosego mężczyzny. Jej dłoń została wyrwana z mojej, a we mnie coś zawrzało, ale w sumie nie tylko mi bowiem Hoseok wyrwał do przodu by pomóc Alexis.
- Nie ruszaj się. - w pół kroku przerwał mu jednak Lucyfer, po jego rozkazie nastąpiła pomiędzy nimi jakaś dziwna lina, która z każdą sekundą gęstniała tak, że można by ją można kroić nożem.
Oderwałem wzrok od ich dziwnej walki kiedy usłyszałem przerażony krzyk Alexis, który sprawił, że przeszedł mnie dreszcz, a to co zobaczyłem tylko go powiększył - mój ojciec trzymał w ręku Rankor! Nigdy nie wierzyłem, że kiedykolwiek go zobaczę na własne oczy, patrząc na to, że miał zostać zniszczony tak było w planach i w Sądzie przez tak jeden nie wcale błahy przedmiot dochodzi do zsprzeczek. Jedna strona Tron chce go zniszczyć bo w niepowołane ręce może wyrządzić wiele krzywd zaś druga chce go zostawić bo uważa, że może się jeszcze przydać bo nic nie wiadomo bo być może historia się powtórzy i znów rozegra się wojna pomiędzy Niebem i Piekłem, ale tym razem Stwórcy nie uda w ogóle się uratować ani odbudować miast.

Z transu, w którym trwałem wybudził mnie krzyk Alexis, który był spowodowany... przebiciem jej piersi mieczem przez mojego ojca. Dziewczyna zaczęła świecić, okropnie jasnym światłem. Nie mogłem się ruszyć, mimo, że bardzo chciałem pomóc krzyczącej blondynce, pomimo tego wiedziałem też, że jest już za późno. Rankor wysysał z Alexis każdą część jej Duszy, która nie tylko wzmacniała sam miecz, ale też jego właściciela w tym przypadku - mojego ojca, którego w tym momencie zacząłem nienawidzić bardziej.
Po chwili światło zniknęło, a ciało Alexis upadło na ziemię z głośnym dźwiękiem, łamanych kości. Jej czaszka rozbiła się jakby była ze szkła... wszędzie po podłodze zaczęła płynąć krew. Wyglądała jak rzeka. Krwawa rzeka... patrzyłem na jej oczy, które wyrażały nic... nie było w nich żadnych wesołych ogników, tam jak było to gdzieś około godziny temu. Po tym nie został żaden ślad, była pustka... Odeszła na zawsze, nie było, szans na zobaczenie jej w Niebie, bo Ona nie miała duszy... była nikim, śmieciem, który został wyrzucony... Po moich policzkach zaczęły skapywać łzy... Czekał ją Niebyt... latanie pomiędzy światami i świadomość, że nigdy już nie zazna spokoju... Tylko cierpienie oraz ciemność...
Spojrzałem na swojego ojca, kątem oka widziałem, że J-hope zemdlał.
- Jesteś z siebie zadowolony? - wysyczałem, patrząc na niego.
- Tak, ale będę jeszcze bardziej gdy Ciebie zabiję, ty mi więcej pożytku przyniesiesz niż ta nic nie warta Śmiertelniczka. - zaśmiał się głośno i chrapliwie. - Związać go i tamtego, a następnie do wozu. - dodał patrząc ciemnoskórą dziewczynę i Maxa, którego nienawidziłem tak samo jak ojca. To jego wina, że Alexis umarła, miałem w dupie te jego żałosne spojrzenia, one w tym momencie były gówno warte. Dałem się związać, nie miałem siły walczyć ani siły na to by w ogóle żyć. Nie chciałem patrzeć na to jak ojciec zabija kolejnych ludzi, Anioły i Demony. Tak nie zachowuję się Anioł, ale Opętany. Zostały mi zasłonięte oczy chustką, więc widziałem tylko czerń oraz słyszałem odgłosy odbijających się kroków po podłodze.

Angel&Demon: Wojna światów (W Trakcie Korekty)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz