Skrzynka obładowana czerwoną papryką upadła na ziemię. Dziewczyna, która ją odstawiła, otarła pot z czoła. Westchnęła i spojrzała na pozostały ładunek. Reszta skrzyń ułożona już została w równy stos, a z przeciwnej strony magazynu, piętrzyła się druga sterta, lecz jeszcze pustych.
– To już ostatnia – oznajmiła zadowolona.
Wychyliła się na zewnątrz, wypatrując spodziewanych się pracowników. Zdążyła akurat w samą porę, bo właśnie się zbliżali. Nieduża furmanka zmierzała w jej stronę, podrygując lekko na wybojach. Prowadził ją młody mężczyzna, pogwizdując wesoło, pewnie trzymając lejce.
– No nareszcie, już myślałam, że znowu się guzdrasz – powiedziała mu na powitanie.
– Oj siostrzyczko, trochę więcej wiary w ludzi – odparł, zatrzymując konia przed wejściem. Następnie zwrócił się do osób siedzących w furmance. – No dobra moi drodzy! Połowa zostaje z Cyntią kroić paprykę, reszta jedzie ze mną do sadu na zbiory. Jabłek nam ładnie obrodziło, więc mamy co robić!
Tak jak powiedział, tak też się stało. Połowa pracowników zeskoczyła z wozu, po czym podeszła do Cyntii. Teraz mogła im się lepiej przyjrzeć. W przeciwieństwie do rodzeństwa nie byli ludźmi. Świadczyły o tym kocie uszy, futro na ciele oraz wąsy, a co poniektórzy mieli również ogony. Kotopodobni weszli za nią do magazynu i zajęli wskazane siedziska.
– Wrócimy przed obiadem! – zawołał jeszcze brat, nim odjechał. Pożegnał ją odgłos oddalających się żwawo końskich kopyt. Sama mu nie odpowiedziała, skupiona już w pełni na tym, co ich tu czeka.
– Więc czas wziąć się do roboty. – Zakasała rękawy za dużej koszuli, którą miała po bracie.
– To, co mamy robić? – zapytał jeden z kotopodobnych. Był z nich wszystkich wyraźnie najstarszy, świadczyło o tym siwe futro w okolicach pyszczka.
– Więc tak, tu są noże. Macie pokroić paprykę na pół, ogonek i wnętrze wyrzucacie do wiadra. – Wzięła jedno z wielu, stojących przy wyjściu. Podstawiła mu je między nogi, po czym kontynuowała instrukcje. – Całą resztę układacie w tych skrzynkach. – Sięgnęła do przygotowanego stosu skrzynek i również podstawiła mu ją pod nos. – Jak napełnicie skrzynie, ustawiajcie je w tamtym rogu, a gdy skończy wam się miejsce we wiadrach, za magazynem jest kompostownik. Czy wszystko jasne?
Piątka pracowników skinęła zgodnie głowami. Po kolei chwytali za wiadra, noże i skrzynki. W szybkim tempie zabrali się do pracy. Cyntia nie chcąc zostawić całej roboty dla nich, również dołączyła.
Zajęcie było monotonne, ale przyjemne na swój sposób. Puste skrzynie oraz wiadra stopniowo się napełniały. Drzwi magazynu zostawili otwarte, by widać było, jak słońce powoli zmienia swoje położenie. Mimo to, całe pomieszczenie szybko przesiąkło słodkawym zapachem papryki.
Monotonię umilały kocie pomruki, przywodzące na myśl żeglarskie pieśni. Nucili je w zgodnym rytmie. Cyntia uśmiechnęła się na ten dźwięk. Nie pierwszy już raz miała do czynienia z kotopodobnymi. Co roku chętnie zgłaszali się do pracy, niezależnie czy padał deszcz, czy prażył żar. Z uśmiechem na kocich pyskach, przybywali. Zdążyła już do nich przywyknąć i nauczyła się, że pomimo swojej przyjaznej natury, bywali dość tajemniczy. Najważniejszą zasadą przy rozmawianiu z nimi, było niezadawanie zbyt wielu osobistych pytań, zwłaszcza w sprawach ich gatunku. Odwzajemniali się za to solidną pracą. I tak właśnie spędzili kilka kolejnych godzin, póki furmanka nie wróciła z sadu.
Kotopodobni z drugiego zespołu, znieśli pełne jabłek skrzynie i umieścili je w magazynie. Gdy skończyli, rodzeństwo zarządziło przerwę.
– Jak widzę, zbiory udane – skomentowała, zerkając na swojego brata.
– Pan Tytus nas nie oszczędzał – odparł wesoło jeden z pracowników. Poklepał swojego pracodawcę z sympatią po plecach. Tytus odwzajemnił ten gest szerokim uśmiechem.
– Przypomnij przyjacielu, skąd jesteście? – zapytał Tytus, zawsze chętny na pogawędkę.
– Zza miasta – odparł. Obaj przysiedli na pustych skrzynkach, a pozostali do nich dołączyli.
– No to może wkrótce się tam zobaczymy...
– Jak to, się tam zobaczymy?! – odezwała się Cyntia, nie kryjąc oburzenia. Tytus spiął się, słysząc ton siostry, niezwiastujący nic dobrego.
– Postanowiłem, że będę osobiście wiózł towar kupcom. Nie jest im to na rękę, by tłuc się tu taki kawał i...
– Ani mi się śni! Trzymasz się z dala od miasta! – nie dawała za wygraną. Nie umknęło jego uwadze, że mocniej ścisnęła nóż, którym kroiła.
– Cyntio...
– Ty mi tu nie Cyntiuj! Nie i koniec!
Tytus zasępił się, a jego do tej pory dobry humor przepadł gdzieś bezpowrotnie.
– Ale o co chodzi? – wtrącił niepewnie jeden z pracowników. Kotopodobni cicho obserwowali całą kłótnię z boku, nie pojmując, w czym rzecz.
– To nic wielkiego – odparł, machając ręką.
– Nic wielkiego?! Nasi rodzice zostali napadnięci, obrabowani, a na koniec zamordowani, gdy postanowili osobiście dostarczać towar do miasta! – oznajmiła, odkładając pół warzywa do sterty. Wbiła nóż w skrzynkę i wstała.
– Dokąd idziesz?
– Zrobić obiad. Nie chcę już więcej słyszeć o żadnym wypadzie do miasta. Wszystko, czego nam trzeba mamy tutaj. – Powiedziawszy to, wyszła z magazynu.
– Prócz wolności. – Usłyszała jeszcze słowa brata, lecz postanowiła je zignorować.
Sprawa była dla niej przesądzona. Choćby musiała stanąć na głowie, nie pozwoli mu ryzykować tylko dla jakiegoś widzimisię. Drżącą ze złości, złapała za jedno z wiader i skierowała się na tyły domu. Tam zajrzała do swojego skromnego ogródka.
Uklękła, by zebrać warzywa do obiadu. Kilka jędrnych pomidorów i sałata wylądowały w wiadrze. Następnie chwyciła za marchewki. Te bez najmniejszego problemu odrywały się z wilgotnej ziemi. Jedna z nich wyróżniała się dość mocno, co od razu zaskoczyło Cyntię. Była bardzo dorodna i intensywna w barwie, ale nie to było największą niespodzianką. Coś na niej było. Odczepiła resztki ziemi, a jej oczom ukazał się złoty pierścionek. Gładki, bez żadnych ozdobników, ale mimo to piękny. Biżuteria pomimo brudu dalej mieniła się w słońcu. Marchew wyrosła idealnie przez nią, tak że teraz obrączka tkwiłam niemal na samym jej środku.
– Dziwne – mruknęła pod nosem.
Oderwała drobne korzonki i zsunęła znalezisko. Wsadziła je do kieszeni ogrodniczek, a marchew wrzuciła do reszty warzyw w wiadrze. W tej chwili miała ważniejsze rzeczy na głowie niż stare błyskotki. Przed nią było jeszcze zrobienie obiadu dla dziesięciu głodnych pracowników.
--------------------------------------------------
Oto dość skromny na początek, rozdział pierwszy. Mam nadzieje, że się spodobał. Z każdym kolejnym będzie się dziać coraz więcej. Jak już wspomniałam w opisie, jest to już w całości napisana książka, ale wymaga jeszcze trochę poprawek.
Na koniec życzę ci miłego wieczoru, nocy, lub dnia, w zależności, o jakiej porze to czytasz. ;)
CZYTASZ
Klątwa Ptaszyny
AdventureZwykła dziewczyna ze wsi znajduję nie taką zwykłą obrączkę, która zsyła na nią masę kłopotów i jeszcze więcej problemów. Wyrusza w przygodę, choć do tej pory unikała ich jak ognia, ale nie ma innego wyjścia. Jeśli nie złamie klątwy, niedane będzie j...