Rozdział siedemnasty /ONA/

26 1 0
                                    


Jak zwykle za późno wstałam i teraz biegam w popłochu żeby zdążyć do pracy. Muszę być punktualnie, bo popołudniu mam zajęcia i szefowa pozwala mi w te dni wychodzić wcześniej. Nie mogę wykorzystywać jej wyrozumiałości spóźniając się.

Skaczę na jednej nodze, jednocześnie próbując włożyć spodnie i umyć zęby, ale chyba zamiast przyspieszyć, opóźniam swoje wyjście.

- Zrobić ci kawę? – pyta Artur, który nie wiadomo skąd nagle pojawił się w progu sypialni. Myślałam, że już wyszedł.

- Tak! Poproszę. Myślałam, że jestem skazana na poranną kawę w galerii. Kocham Cię.

Z wdzięcznością całuję Artura w policzek. Nie żebym nie lubiła tam pić kawy, ale nie należę do osób, których pierwszą czynnością po przyjściu do pracy jest wycieczka do ekspresu. Wolę wolę najpierw trochę popracować.

- Liczę, że dostaną lepszego całusa zanim wyjdziesz. Nie zobaczymy się przez kilka dni.

- Słucham? – zatrzymuję się w pół kroku, bo nie mam pojęcia, o czym on mówi.

- Lecę dziś do Rzymu. Na tydzień. Nie pamiętasz? Siedziałaś obok mnie, gdy kupowałem bilety.

- Fuck. Rzeczywiście. Przepraszam. Zapomniałam

- Nie szkodzi. Wyjeżdżam tak często, że można się pogubić.

Nagle cała adrenalina spowodowana przez pośpiech ze mnie paruje. Jest mi trochę przykro. Fakt, Artur wyjeżdża często, ale nie umiem się przyzwyczaić do jego nieobecności. Nigdy mu tego nie mówię, bo lata tak w kółko, abyśmy w ogóle mogli być razem. Doceniam to, choć strasznie za nim wtedy tęsknię.

- Też wolałbym zostać – rozszyfrowuje mnie, mimo że staram się jak tylko mogę ukryć rozczarowanie.

- Wiem, że musisz jechać. Po prostu będę tęsknić. Dzwoń jak tylko będziesz miał czas.

- Obiecuję – mówi. Całuje mnie w czoło i wychodzi – jak się domyślam, zrobić kawę.

                                                                                      *****

- Hejka! Dzięki, że zajęłaś mi miejsce. Był mega korek – mówię do Asi, koleżanki z roku szeptem, bo wbiegłam na zajęcia w ostatniej chwili. Prowadzący napisał maila do całej naszej grupy, w którym informował, że ma dla nas niespodziankę. No nie mogę się doczekać...

Chcę powiedzieć coś jeszcze, ale w tej chwili do sali wchodzi wykładowca, co sprawia, że wszystkie szepty ustają.

- Dzień dobry, jak zapowiadałem na poprzednich zajęciach rozpoczynamy serię zajęć o grafice przełomu XV i XVI w. Dzisiejsze zajęcia poświęcimy Albrechtowi Dürerowi.

Przeszywa mnie dreszcz, ponieważ Dürer kojarzy mi się tylko z jedną osobą. Z osobą, przez którą znalazłam się w Gdańsku. Tak, chodzi o Marcina, który tak zaciekle walczył o swoją habilitację, którą pomagałam mu redagować. O Dürerze mogłabym opowiadać wybudzona w środku nocy, chociaż nie jest to obszar sztuki, który wybitnie mnie interesuje.

Odrzucam od siebie przykre myśli. Nie ma sensu do tego wracać. Z zamyślenia wyrywa mnie znajomy głos... Przez chwilę nie mogę połączyć go z twarzą, ale gdy uświadamiam sobie, że do sali wchodzi osoba, której nie chciałam widzieć już nigdy więcej, z moich ust wyrywa się ciche przekleństwo.

- Przepraszam za spóźnienie. Korki – wyjaśnia ten niby wspaniały gość, używając tego samego usprawiedliwienia co ja przed chwilą.

- Cieszymy się, że dotarłeś – mówi prowadzący. – Drodzy państwo, przedstawiam wam profesora Marcina Bieleckiego.

ONIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz