Rozdział 40

489 30 27
                                    

Pov: Mike

- Nie! - krzyknąłem przepychając się przez ratowników. To nie może być prawa. Will musi żyć dla mnie, ja nie dam rady żyć bez niego. Dławiłem się łzami jakbym stracił coś ważnego. Straciłem kogoś ważnego i to przez własną głupotę.

Uklęknąłem przed martwym ciałem Will'a. Ratownicy próbowali mnie odciągnąć, ale nie dałem się. Zostaje przy nim. Drżącą ręką dotknąłem jego bladej twarzy. Był zimny, a jego usta były suche. On jest martwy. - Nie... - wyszeptałem resztkami sił. Zabrakło mi powietrza przez płakanie. Zabrakło mi chęci do życia. Mój kochany Will nie żyje...

Wciągnąłem głośno powietrze i położyłem swoje drżące dłonie na jego klatkę piersiowej. Nie pozwolę mu odejść, dlatego zacząłem uciskać jego klatkę piersiową. - Co ty robisz?! - krzyknęli ratownicy, ale ich ignorowałem. Później zrobiłem mu wdechy. Miałem cząstkę nadziei, że się obudzi.

Płakałem tak bardzo płakałem. Nie tak to miało wyglądać. Powiedziałem mu takie okropnie słowa... To nie może się tak skończyć. Miałem zamieszkać z nim w Nowym Jorku. Obiecałem mu to...

- Odejdź, on nie żyje! - jeden z ratowników zaczął mnie odciągać od chłopaka. - Nie! - krzyknąłem wymachując rękami, a moją uwagę przykuł mały ruch klatki piersiowej szatyna. To nie były zwidy. On oddycha, mój Will żyje - On oddycha! - krzyknąłem do mężczyzny, ale ten to zignorował. - On oddycha zobaczcie! - wyrwałem się i podbiegłem do Will'a.

On oddychał... Słabo, ale oddychał. On żyje! Uśmiechnąłem się przez łzy chwytając jego rękę. - Mieliśmy do czynienia z śmiercią kliniczną - kilka ratowników podeszło do szatyna i zaczęli podłączać mu tlen i inne potrzebne rzeczy.

Zaczęli zabierać go do karetki. Nie interesowało mnie to, że nie mogę tu teraz przebywać. Muszę być przy Will'u. Wskoczyłem do pojazdu ignorując wrzaski ratowników. - Nie wyjdę! - uparłem się siadając obok Will'a. - Uparty jesteś wiesz?

Uśmiechnąłem się do siebie wiedząc, że wygrałem z nimi i mogę jechać z Will'em. Przy szatynie siedział jeszcze jeden ratownik. Nie interesuje mnie to co będzie myślał. Chwyciłem delikatnie jego zimną dłoń i zacząłem ją mocno ściskać, patrząc na jego twarz.

Jego klatka piersiowa się poruszała, ale słabo. - Co z nim będzie? - spojrzałem na mężczyznę, który kontrolował jego funkcje życiowe. - A kim dla niego jesteś? - zmarszczył brwi widząc nasze złączone ręce. Nie puściłem jego ręki, nie tym razem.

- Chłopakiem - przełknąłem ślinę. - Ratownik wciągnął głośno powietrze wyciągając jakieś papiery. - Ma złamaną czaszkę przez co uszkodził mu się mózg. Do tego krwotok wewnętrzny i uszkodzone płuco. Złamana noga i ta śmierć kliniczna. Nadal nie wiem jakim cudem odzyskał funkcję życiowe on jest naprawdę w gorzej niż gorszym stanie. Więcej informacji będzie w szpitalu...

Otarłem łzy z policzków patrząc na Will'a. - Czy on się obudzi? - zapytałem słabo. - Są na to małe szanse - odpowiedział, a ja próbowałam pohamować kolejne łzy. 

***

Dotarliśmy pod szpital. Ratownicy od razu zawieźli Will'a na salę operacyjną. Oddychałem ciężko, bo tak strasznie się o niego martwiłem. Najchętniej to wszedłbym do tej sali, ale pielęgniarki mi tego zakazały.

Usiadłem na jednym z szpitalnych krzeseł, odchylając głowę na zimną ścianę. Z rodziny Will'a na razie nikogo nie było. Czyżby ich to nie obchodziło? Próbowałem uformować oddech. To wszystko przez mnie... To przez mnie prawie stracił życie.

- Gdzie jest mój syn? - usłyszałam znajomy głos. To była pani Byers, która wyglądała na zrozpaczoną, a obok niej stał Jonathan. Chciałem w tym momencie uciec. Bałem się jak zareagują. - Spokojnie niech pani się uspokoi - recepcjonistka próbowała uspokoić kobietę. - Pani syn ma teraz operacje. Proszę cierpliwie czekać.

Secret Love |BYLER|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz