Rozdział 37

1.2K 81 2
                                    

Jej rodzice zerknęli na siebie trudnym do odgadnięcia spojrzeniem. Napięła swoje ciało do granic możliwości, oczekując spodziewanego słownego ataku i kolejnej awantury, że jako ich jedyna córka, po prostu musi przejąć klinikę i zostać dobrym lekarzem.

Zignorowała palce Ralpha bezwiednie stukające o jej ramię, lekko wzdrygając się na krótkie chrząknięcie swojego ojca.

- Cóż... Po ostatnim spotkaniu doszliśmy do wniosku, że...

Ruth zacisnęła dłonie w pięści, w głowie od nowa układając cały scenariusz rozmowy. Cały czas miała na języku często powtarzane argumenty, a nawet postarała się, by wymyśleć coś nowego.

- Że nie powinniśmy cię do niczego zmuszać.

- Ale tato, ja nie chcę... Co?

Sens słów wypowiedzianych przez mężczyznę dotarł do niej z lekkim opóźnieniem. Miała wrażenie, że się przesłyszała, ale powaga wymalowana na twarzy jej rodziców mówiła zupełnie co innego.

- Koniec ze zmuszaniem cię do przejęcia naszej kliniki - westchnęła Marlene. - My też już mamy tego dosyć, a skoro nie chcesz... To trudno.

- To miłe z państwa strony, że dbacie o dobro swojej córki - powiedział Ralph, uśmiechając się o wiele mroczniej niż wcześniej. - Cieszy mnie to.

Te dwa zdania kazały jej zacząć myśleć, że znów w jakiś sposób namieszał im w głowach. Było to zbyt nienaturalne i dziwne, że tak szybko zmienili decyzję bez wyraźnego powodu. Skrzywiła się na samą myśl, że ta rozmowa była z góry zaaranżowana.

Nawet jeśli mogło to rozwiązać jej problem, czy była zadowolona z takiego obrotu spraw? Niekoniecznie.

- Nie marudź, tylko kończ tę dziecinadę - mruknął Ralph w jej głowie, nieco mocniej stukając ją w ramię. - Powinniśmy wracać w razie możliwego ataku Ezry, a nie zajmować się herbatką i kanapeczkami.

Czując znudzenie w jego głosie, momentalnie poczuła się zirytowana, ale i przestraszona jednocześnie. W końcu rzeczywiście mieli jeszcze trochę do zrobienia w kwestii rytuału, a jej rodzice byli tak naprawdę najmniejszym problemem.

- Dziękuję wam - mruknęła nieco nieszczerze. I tak przypuszczała, że nie będą do końca tego pamiętać. - Będę się już zbierać.

Nie miała pojęcia, że Ralph wcale nie kierował ich umysłami, a tylko delikatnie rozjaśnił im niektóre kwestie. Zresztą nie musiała tego wiedzieć. Demona zadowalało to, że przestała przejmować się swoją przyszłością.

***

- Prowadzisz tą blaszaną skrzynkę jakbyś chciała, a nie mogła - skomentował, jak gdyby nigdy nic macając drążek do zmiany biegów.

Ruth odruchowo pacnęła go w rękę, kiedy musiała trochę przyspieszyć. Przez jakiś czas siedział całkowicie cicho i mogła spokojnie skupić się na jeździe. Jak widać szybko mu się znudziło.

- Mówisz, jakbyś sam jechał lepiej - odparła, zerkając na niego kątem oka.

- Bo pewnie by tak było - mruknął, zaraz potem przeciągle ziewając. - Jestem zmęczony, ale jednocześnie boję się zasnąć z tobą za kierownicą.

Nie skomentowała jego ostatniego zdania, po prostu skręcając na drogę prowadzącą do jej miasta. Zdziwiła się, kiedy z dość ruchliwej drogi nagle została zupełnie sama, bez chociażby pieszego na chodniku.

- Przecież jest czternasta, ludzie powinni wracać z pracy i...

Pisnęła, kiedy samochodem nagle zarzuciło na prawo i ledwo zdążyła nad nim zapanować, żeby nie wpaść na latarnię.

Demon PactOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz