25. Niech żyje bal

124 10 4
                                    

  Kate nic nie mówi. Mierzy mnie tylko spojrzeniem z góry na dół, a następnie patrzy na sukienkę. Przez piętnaście sekund panuje cisza. Nie przerywa jej jednak kobieta, tylko ja.

  - Wypuść mnie - Szepczę, bojąc się, że może to jednak zły pomysł.
  - Kochanie, nie mogę - Kate siada na krześle i pociera skroń.
  - Nic nie wiem, jestem tutaj przez przypadek.
  - Skarbię, nie wierzę w przypadki - Kate ciężko siada na krześle. - Właściwie zaraz przed twoim przyjściem mieliśmy miłą pogawędkę o braku przypadków. To jak historia się powtarza... - Kobieta marszczy brwi. Przygląda się mojej twarzy, a następnie spogląda na sukienkę i na Dereka. - To nie Jackson, prawda?

  Hale podnosi zmęczone spojrzenie. Jego wzrok jest obojętny, ani nie potwierdza, ani nie zaprzecza.
  W moim umyśle zaczynają przełączać się trybiki. Nie podejrzewali Scotta. Przez cały ten czas był bezpieczny. Cholera.

  - On nie kocha Allison. A przynajmniej nie tak jak Scott - Kobieta odwraca się w moją stronę. - Skłamałaś.
  - Nie - Staram się brzmieć pewnie, ale właśnie ważą się losy dwóch chłopaków, z czego jeden to mój brat.
  - Nie powiedziałaś, że nazywasz się Maeve McCall - Kate staje nade mną.
  - Spytałaś się o imię - Podnoszę głowę, by spojrzeć jej w oczy. Serce bije mi jak szalone. Kobieta ucieka spojrzeniem, próbując sobie przypomnieć, co powiedziała.
  - Masz rację, spryciulo. Niech stado Dereka uczy się tego od ciebie, będzie ciekawej ich gonić.

  Kate śmieje się przebiegle. Obie spoglądamy na Dereka, który mocno zaciska szczękę.

  - Przykro mi, Maeve, ale nie mogę cię teraz puścić - Kobieta zakłada kurtkę, którą powiedziała na oparciu. - Postaramy się nie skrzywdzić twojego brata.
  - To nie on! - Krzyczę i zaczynam się szarpać. - Scott nie jest wilkołakiem!
  - Jeśli nie jest, nie ma czego się obawiać - Kate nie zwraca uwagi na moje szarpanie się. Podchodzi powoli do drzwi. - Spędzicie czas w swoim miłym towarzystwie, a później zobaczymy, co z wami zrobimy.

  Kobieta zatrzaskuje za sobą drzwi. Próbuję wyszarpać ręce, albo nogi, ale nie udaje mi się. Po policzkach zaczynają płynąć mi łzy wściekłości, a przedramię zaczyna boleć jeszcze bardziej.

  - Uspokój się - Słyszę po swojej prawej, jednak nie mam zamiaru przestać.
  - Muszę go ostrzec - Szarpię mocniej lewą ręką, bo wydaje mi się, że to wiązanie jest słabsze.

  Swoim zachowaniem zyskuję jedynie większą kałużę krwi koło krzesła. Nic więcej. Ostatni raz szarpię w złości nogą i przestaję. Ogarnia mnie dziwne zmęczenie, więc spuszczam głowę i pozwalam, by wzrok się rozproszył.

  - Nie zasypiaj - Głos Dereka dociera do mnie z oddali.
  - Spadaj - Szepczę do niego.

  W mojej głowie pojawia się milion scenariuszy, gdzie Scottowi dzieje się krzywda. Moja cholerna ciekawość doprowadziła do tego, że znają już tożsamość bety. Gdyby nie ja...
 
  - Kate nie jest głupia, sama by się domyśliła - Głos Dereka jest spokojny. Nigdy się tak do mnie nie zwracał.
  - Co ty niby wiesz, co?
  - Niestety ją znam - Mężczyzna odwraca wzrok, jakby wstydził się tego faktu.
  - Zabiją go? - Pytam drżącym ze strachu głosem.
  - Nie wiem - Derek przenosi na mnie spojrzenie, czuję to.
  - To moja wina.

  Mężczyzna przez dłuższą chwilę się nie odzywa. Nie wiem, czy ktoś stoi niedaleko, czy nie wie co powiedzieć. Przyglądam się ranie na ręce. Cięcie jest równe, brzegi nie są poszarpane, więc szycie nie pozostawiłoby praktycznie żadnej blizny, ale nie będę mogła iść do szpitala. Uznaliby to za próbę samobójczą. Gorsze byłoby, że moja mama by się dowiedziała o wizycie.
  Krew dalej powoli kapie. Naruszyłam powstający skrzep, co spowodowało większe krwawienie.

Lovers - Teen Wolf Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz