Vivien zdecydowała się szybciej wypisać ze szpitala, by móc znów uczestniczyć na zajęciach w Hogwarcie. Nie chciała mieć zbyt wielkich zaległości, a każdy opuszczony dzień sprawiał, że miała coraz więcej materiału do nadrobienia. Dzisiejszy dzień miała zacząć od zaklęć i uroków z Profesorem Ronenem, a jako, że zaspała, to użyła wszystkich swoich sił, żeby jak najszybciej dotrzeć na trzecie piętro. Wbiegła do sali jeszcze przed zamknięciem drzwi i była pewna, że jeszcze chwila, a jej dusza opuściłaby ciało.
- Panno Clarity, nie powinna się pani tak przemęczać - zacmokał Profesor Ronen i pokręcił głową.
Ślizgonkę zawsze zaskakiwało to, że podczas zajęć nauczyciel był formalny, a poza nimi można było porozmawiać z nim jak z własnym kumplem. Dziewczyna rozejrzała się po sali i zauważyła puste miejsce obok Ominisa. Niemal natychmiast tam ruszyła, bojąc się, że ktoś będzie mógł ją podsiąść. Przywitała się z chłopakiem i starała skupić na zajęciach. Jej wzrok jednak błądził po jego bladej skórze, ułożonych blond włosach, ledwie widocznym uśmiechu na super miękkich ustach i pieprzykach, które nadawały jego twarzy niewinny wygląd. Mogłaby się patrzeć na niego godzinami, a i tak byłoby jej mało.
- Panno Clarity - chrząknął Abraham. - Byłbym bardzo wdzięczny, gdyby poświęcała pani tyle samo uwagi temu wykładowi, co panu Gauntowi.
- Przepraszam - burknęła, siadając prosto.
Po sali rozniosły się ciche śmiechy, a ona spłonęła rumieńcem. Ile musiała się na niego gapić, że Profesor Ronen zwrócił jej uwagę? Przecież nie minęło wcale tak dużo czasu. Może maksymalnie dziesięć minut, ale w ten czas raczej sporo jej nie ominęło.
- Widzimy się za kilka dni i nie zapomnijcie poćwiczyć na swoich ubraniach Colovarii! A teraz zmykać mi na dziedziniec, mamy taki piękny dzień! - mężczyzna klasnął w dłonie i spojrzał się za okno.
Vivien wybiegła jako pierwsza. Czuła się jak idiotka i nie wiedziała, dlaczego jej zachowanie jest takie... dziecinne. Sama dwa razy zainicjowała pocałunek, nie miała problemu, by się do niego przytulać, ale teraz, kiedy wróciła do szkoły i znów całkowicie świadomie podejmowała decyzje, rodził się w niej wstyd. Zaklęła pod nosem i ruszyła po schodach w dół, by dojść do klasy transmutacji. Była tak zamyślona, że przez ten cały czas nie słyszała, że ktoś ją woła. Otrząsnęła się dopiero, gdy poczuła rękę na swoim ramieniu. Została wciągnięta w jeden z korytarzy, który aktualnie był pusty.
- Wołałem cię - Ominis oparł się o ścianę i schował swoją różdżkę.
- Nie słyszałam, przepraszam - odparła, stając naprzeciwko niego.
- Wiesz, to miłe, że nawet podczas zajęć się na mnie skupiasz, ale dobrych ocen tym nie osiągniesz - zażartował. - Wszystko okej? Strasznie szybko bije ci serce - zmartwiony uniósł brwi.
- To przez ciebie - mruknęła, bawiąc się palcami. - Po prostu... pamiętasz, jak cię pocałowałam, prawda?
- Ciężko byłoby zapomnieć - uśmiechnął się w taki sposób, że Vivien rozmiękły nogi.
- W obu sytuacjach nie myślałam trzeźwo i zrobiłam to, na co miałam ochotę - nerwowo przebierała nogami w miejscu. - I odkąd wróciłam do zdrowia, to jak o tym myślę, albo spędzam całą godzinę na wpatrywaniu się w ciebie, to czuję wstyd, czuję stres i jestem nerwowa - przyznała. - I myślę, że dopiero teraz zdałam sobie sprawę ze wszystkiego, co do tej pory robiliśmy. Jak spanie w jednym łóżku. O rany, sama myśl o tym sprawia, że robi mi się duszno.
Ominis siedział na dziedzińcu przed Poppy, Natsai i Anne. Uważnie słuchał tego, co zrobić, by zaimponować Vivien. Chłonął każde słowo jak gąbka, by nauczyć się mistycznej sztuki romansowania.
CZYTASZ
Miłość jest ślepa [Ominis Gaunt x FemOC]
FanfictionVivien Clarity zaczyna swój szósty rok w Hogwarcie. Wydarzenia z minionego roku powoli odchodzą w niepamięć, jednakże nie wszystko tak łatwo wymazać z głowy. Ranrok i Rookwod nie żyją, a mimo tego paru lojalistów i popiełków wciąż chce ją dorwać, by...