XXXVIII

249 21 30
                                    

Skrzaty domowe to naprawdę niesamowite stworzenia. Są bardzo inteligentne, lojalne, pomocne i pracowite, a czarodzieje nie są w stanie umysłem ogarnąć ich mocy magicznej. Mogą w końcu zwykłym pstryknięciem przenosić rzeczy, nie ważne, jak ciężkie są, a nawet deportować się z miejsca lub do miejsca, które są objęte ograniczeniami, jak chociażby Hogwart. Skrzaty są ponad tym i nawet nie muszą używać różdżek! Jednak przez chciwość czarodziejów zostały zdegradowane do tak niskiej roli, jak zwykły niewolnik i nawet często nie mają możliwości, aby móc się wykazać. Przez swoją długowieczność nie doświadczają nic innego prócz znieważenia czy karania. Ich syndrom sztokholmski przez te wszystkie lata rozwinął się w ten sposób, że same siebie krzywdzą, kiedy popełnią błąd. Cóż za żałosne stwory.

Na całe szczęście, niektóre skrzaty mogły pokazać, co drzemie w ich małych ciałkach, jak chociażby Kamyk, który był wolny! Dziesięć lat przed narodzinami Vivien dostał od jej matki, Aurory, jej koszulę, ale zamiast od niej odejść, zaprzyjaźnił się z nią i dzięki temu nauczył, jak powinno wyglądać jego życie. Nie spał już w schowku na miotły, a we własnym pokoju, w ciepłym łóżku. Nie jadł resztek, a zamiast tego pełnowartościowe obiady. Wtedy dopiero zrozumiał, czym kierowała się Aurora, gdy został jej przekazany przez rodziców. Nie chciała, by się męczył i dlatego uwolniła go pierwszego dnia. Teraz Kamyk nie był niewolnikiem, tylko przyjacielem. Mógł robić to, co mu się żywnie podoba! Swoją wdzięczność postanowił okazać opieką nad jej malutką córeczką. Przyrzekł, że będzie jej strzec do końca swoich dni, nawet wtedy, gdyby musiał oddać swoje własne życie.

I nie skłamał.

Chwilę przed całkowitym zawaleniem się jaskini, deportował się do niej i zabrał Vivien. Była w opłakanym i wręcz krytycznym stanie. Jej krew mieszała się z tą od trolli, była zraniona wewnętrznie jak i zewnętrznie, a jej noga najwyraźniej uległa złamaniu. Ledwo oddychała. Kamyk umył ją i opatrzył, jednocześnie używając swojej mocy, by pozwolić jej dojść do siebie. Cieszył się, że zdążył w odpowiednim momencie. Nie powie jej tego nigdy, ale nim odeszła, umieścił jej w kieszeni niewielki kryształek, który ją do niego doprowadził. Kamyk wyczuł zagrożenie jej życia, więc pojawił się tam tak szybko, jak tylko mógł.  Miał tylko nadzieję, że jego panienka dojdzie do siebie i przywita go jasnym, promiennym uśmiechem. Martwił się o nią i wiedział, że może zrobić coś głupiego, dlatego wolał trzymać rękę na pulsie.

Na jego szczęście, Vivien obudziła się po kilku dniach i oprócz niewielkiego bólu w najbardziej zranionych miejscach, to czuła się dobrze. Kiedy usłyszała, co się stało, przytuliła Kamyka z całych swoich sił, by po chwili go okrzyczeć.

- A co, jeśli byś zginął?! - złapała się za gardło i skrzywiła się. - Musisz myśleć też o sobie - dodała ciszej, po czym napiła się wody. - Uważaj na siebie. Niczego innego nie chcę - spojrzała na niego z troską.

Po tygodniu uznała, że pora się ruszyć. Pomyślała, że pub Pod Trzema Miotłami będzie idealnym miejscem, a później ruszyłaby odwiedzić przyjaciół i chłopaka. Musieli się zamartwiać. Przybyła do pubu o dziewiątej, gdzie od Sirony dowiedziała się, że wieść o jej śmierci obiegła już wszystkie okolice. Po rozmowie przytuliły się, a Vivien zapewniła ją, że nie ma zamiaru jeszcze umierać. Usiadła przy stoliku, sącząc powoli kremowe piwo. Kątem oka zauważyła dziwną ulotkę, którą z lenistwa przyciągnęła do siebie zaklęciem. Przejeżdżała wzrokiem po literach, a jej brwi coraz bardziej unosiły się ku górze.

- Wychodzi na to, że dzisiaj mam pogrzeb - mruknęła do siebie, po czym szybko dokończyła piwo.

Miała jeszcze trochę czasu, więc czym prędzej wskoczyła na swoją miotłę i ruszyła w stronę Hogwartu. Nie mogła przecież spóźnić się na własną uroczystość. Wylądowała za tłumem niezauważona, by po chwili zacząć się przez niego przedzierać, aż w końcu wylądowała na samym początku. Przed nią widniał jej namalowany obraz, otoczony czarnym materiałem. Była w białej sukience, a żółte tło idealnie komponowało się z jej oczami. Rozszerzyła oczy w szoku, bo rozpoznała fotografię, z której było to robione. Wszyscy wpatrywali się w jej podobiznę. Spojrzała się w lewo i zauważyła grono nauczycielskie, które stało w milczeniu. Po prawej widziała jej najbliższych przyjaciół, z których każdy miał na policzkach mokre ślady. Nad nimi latały testrale, które wydawały z siebie ciche piski. Całość była otoczona najbardziej tandetnymi ozdobami, jakie widziała, a mimo tego, to uważała je za słodkie.

Miłość jest ślepa [Ominis Gaunt x FemOC]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz