XLII (KONIEC 2/2)

329 25 25
                                    

Przygotowania do ślubu ruszyły pełną parą. Vivien i Ominis zamierzali się pobrać tak szybko, jak to tylko możliwe, żeby już jako małżeństwo móc podróżować razem po świecie w poszukiwaniu nowych gatunków zwierząt, które dziewczyna zamierzała zbadać i opisać. Specjalnie dla niej Gaunt porzucił zainteresowanie pracą jako Auror, ale nigdy jej tego nie powie. Para siedziała teraz w salonie, zastanawiając się nad nazwiskami.

- Vivien Gaunt, Ominis Clarity... - mruczał blondyn, zapisując to na pergaminie. - Nie wiem, które lepiej wygląda.

- A myśleliście nad... Vivien i Ominis Sallow? - Sebastian rzucił fasolkę w górę, która wpadła mu do buzi. - Ja z chęcią użyczę wam nazwiska.

- Jesteś kochany - czarnowłosa się zaśmiała. - Może w innym fanfiku.

- Co? - uniósł brwi.

- Nie ważne - machnęła ręką, wracając do przeglądania ozdób i w pewnym momencie uderzyła dłonią w stół. - Wiem! - krzyknęła, patrząc się na nich podekscytowana.

- Co wiesz? - Ominis zwrócił głowę w jej stronę i uśmiechnął się, widząc, jak bardzo radosna jest.

- Przylecę na smoku! - spojrzała się na niego. - Skoro ślub będzie nad jeziorem Tekapo, to przecież stamtąd pochodzi Wielka Księżna i mogłabym na niej przylecieć!

- Musimy zmienić jej to imię - Gaunt westchnął i pokręcił głową. - A ja będę stał jak kołek, rozumiem?

- Nie, nie - zaprzeczyła. - Ty wjedziesz na Władcy Wybrzeża. Tak, to będzie najbardziej odjechany ślub w świecie czarodziei! - klasnęła w dłonie.

- Jest problem - w pokoju nagle pojawiła się Anne. - Mugole zarezerwowały to miejsce na kaplicę, ale chcą ją zrobić dopiero za jakieś trzydzieści lat.

- To my zrobimy ją pierwsi - Vivien się podniosła. - Ogarnij tylko ile pieniędzy potrzeba i ja to załatwię.

- Skąd? - Sebastian się zdziwił. - Przecież ty wyglądasz prawie jak bezdomna.

- Stąd, przyjacielu, że oszczędzanie płynie w żyłach rodu Clarity - uśmiechnęła się tajemniczo. - Myślisz, że tylko gobliny mają skarbce? Zapraszam do mojej posiadłości. Tylko się nie wystraszcie, bo od jakichś trzech, może czterech lat nikt tam nie zaglądał.

Dziewczyna wyszła z domu i ręką wskazała na ogromny budynek, który nie znajdował się daleko. Odkąd Kamyk ich tu przeniósł, nie chciało im się nigdzie ruszać. Przeszli przez ogromne, skrzypiące drzwi, a w środku przywitał ich zapach wilgoci i co najmniej dwadzieścia ton kurzu.

- Tergeo - machnęła różdżką, aby dało się oddychać czymś innym niż szary pył. - Jeśli znajdziecie portrety, które przedstawiają małą mnie, to błagam, zignorujcie je - spojrzała się na nich błagalnie. - Wyglądałam jak pulpet.

- Tak jest, pani kapitan - Sebastian zasalutował.

- Zejdziemy teraz w dół i jeśli zobaczycie jakieś pająki, to póki nie są wielkości kuguchara, nie krzywdźcie ich - ruszyła schodami w stronę piwnic.

- Im mniej tych insektów, tym lepiej - prychnął Sallow.

- Ile ja razy mam ci mówić, że pająki to nie insekty?

- Nie zaczynaj.

- Czy możecie dać już sobie spokój? - Ominis starał się ukryć uśmiech. Zawsze rozbawiały go ich sprzeczki, choć nigdy tego nie pokazywał. Czuł, że mogło być ich wtedy znacznie więcej.

Na szczęście ich droga obyła się bez żadnych większych przygód. Co rusz Vivien używała zaklęcia czyszczącego, aby dało się przejść dalej. W końcu, po przejściu dziwnego labiryntu, dotarli do sejfu. Dziewczyna wystukała różdżką na nim jakiś nieznany nikomu rytm, a metalowe, okrągłe drzwi się przesunęły.

Miłość jest ślepa [Ominis Gaunt x FemOC]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz