Roderick
Obecnie...
Życie w niebezpiecznej dzielnicy mnie zmieniło.
Czasem sam już właściwie nie wiedziałem, kim byłem przed tym wszystkim, co nazywałem kolejnym epizodem swojego zawodowego życia. Jedyną pewną rzeczą był fakt, że to zostało gdzieś daleko w tyle. Nie byłem już młodym chłopakiem, który marzył o karierze w teatrze i o wyśpiewywaniu swoich ról w ckliwych musicalach. Przez jedną decyzję podjętą w pośpiechu zostałem człowiekiem, który musiał żyć na krawędzi.
Crossfire.
Właśnie taką ksywkę dostałem po paru miesiącach skutecznego wtapiania się w ten mroczny świat. Jedno słowo, kilka znaczeń.
Ostrzał.
Ogień krzyżowy.
Co tu dużo mówić, naprawdę zasłużyłem sobie na ten przydomek. Nie tylko zrobiłem wrażenie na prawdziwych potworach i degeneratach, ale stałem się jednym z nich. Nie potrafiłem już nawet stwierdzić, gdzie przebiegała granica, która dzieliła dobro od zła. Za długo sam balansowałem w moralnej szarości, by rozpoznać co było białe, a co czarne. Tam każdy fałszywy ruch mógł grozić śmiercią w męczarniach, więc czujność stała się moim drugim imieniem. Życie wśród potworów należało rozegrać inteligentnie, jak najbardziej ambitną partię szachów na turnieju światowej klasy. Ze spokojem, finezją i gotowością na przegranie kilku bitew, by w długofalowej perspektywie zwyciężyć wojnę. Pierwszym, najbardziej podstawowym celem było dla mnie po prostu przeżycie. Wikłałem się zręcznie w kłamstwa, ale musiałem robić to z wyczuciem, by nikt nigdy nie mógł mnie na tym przyłapać. Historia musiała być spójna. Utrata zaufania tych kanalii zniszczyłaby wszystko, na co żmudnie pracowałem na chwałę Federalnego Biura Śledczego, a to nie wchodziło w grę. Tam liczyło się tylko zwycięstwo, bo ono mogło dać mi awans. Ciepłą posadę za biurkiem, która w końcu wybawiłaby mnie od biegania po ulicach.
Czasem już sam nie byłem pewien, czy naprawdę wolałem wylądować utopiony w papierach. Nigdy nie przyznałbym tego na głos, ale lubiłem ryzyko i niebezpieczeństwo. Byłem trochę jak jeden z tych adrenalinowych ćpunów, bo czułem że żyję szczególnie wtedy, kiedy krew buzowała w moich żyłach w czasie zagrożenia. Ile razy byłem bliski tego, by ktoś mnie spalił? Ciężko było zliczyć, zawsze jednak znajdywałem wyjście nawet z najgorszych sytuacji. Kłamałem, kombinowałem i manipulowałem, a z najgorszych sytuacji wychodziłem dzięki swojemu sprytowi. Panowałem nad emocjami jak mało kto i miałem naturalną charyzmę, dzięki czemu wytypowano właśnie mnie. Cholera, początkowo sam nie byłem pewien, czy uda mi się łatwo zdobyć zaufanie ludzi ulicy.
Niepotrzebnie, jak później się okazało. Sam byłem chłopakiem z sąsiedztwa, więc przełamanie pierwszych lodów było prostsze, niż się spodziewałem. Niczego jednak nie brałem za pewnik, bo część z tych niebezpiecznych gnojków była naprawdę cholernie bystra. Na litość boską, czy mogłoby być inaczej, skoro od tylu lat wymykali się wymiarowi sprawiedliwości bez jakiegokolwiek uszczerbku na swojej krwawej organizacji? Niedocenianie ich byłoby głupotą. Błędem, który mógł w każdej chwili kosztować nas życie.
Dlatego byłem cierpliwy.
Konsekwentny.
— Kto tam? — warknął głos zza grubych drzwi, gdy załomotałem pięścią w metal.
Nie musiałem czekać zbyt długo na to, by wąska zasuwa ukazała mi spojrzenie jednego z mafijnych strażników. Tęczówki miał czarne niczym węgiel, uważne i wlepione prosto we mnie. Tam nie liczyło się to, jak doskonale mnie znali. Zasady były proste, zaufanie należało zdobywać każdego dnia na nowo, a coś, co raz zostało spierdolone, było pogrzebane na amen. Głównie dlatego zawsze przykładałem ogromną wagę przede wszystkim do własnych słów i gestów. Po trzech i pół roku utrzymywania tej niebezpiecznej relacji czułem się trochę tak, jakbyśmy tańczyli tango.
CZYTASZ
Polowanie we mgle (De Luca #1)
Lãng mạnNapięcie w Filadelfii sięga zenitu. W tej grze sił liczy się przede wszystkim brutalność... Roderick z niecierpliwością wypatruje zakończenia swojej pracy pod przykrywką. Jest zmęczony pracą dla FBI i tym, w co go zamieniła, ale sam nie potrafi zdob...