Rozdział 11

161 31 6
                                    

Kochani,

idą święta, więc z tej okazji wrzucam Wam bonus. Udanej lektury!

Roderick

Kiedy kolejny tydzień dobiegł końca, odetchnąłem z ulgą. Moja obecna forma pracy była ponadprzeciętnie daleka od klasycznego etatu, ale czasem mimo to robiłem sobie wolne weekendy, chyba że ktoś z kontaktów dobijał się przez telefon. Zima powoli odchodziła w zapomnienie, ale kiedy tak siedziałem na podłodze obok sfatygowanej kanapy, miałem wrażenie, że siedzę na mrozie. Właśnie przeminął niezwykle ładny dzień, który zamienił się w spokojny wieczór, słoneczny i pogodny. Mimo to temperatura nie wybaczała. Nie podniosłem się ze swojego miejsca i pozwalałem dalej, by okno pozostało otwarte.

Kot też nie wyglądał, jakby mu to przeszkadzało. Wlazł mi bez ogródek prosto na kolana, zatoczył dwa niezdarne kółka, a potem opadł, zaspany i rozmruczany. Nadal nie mogłem uwierzyć w to, że zezwoliłem na zwierzaka pod swoim dachem i to jeszcze w takich okolicznościach. Nie był ładny, ale i tak się do niego przyzwyczaiłem.

Przynajmniej nie paskudził w mieszkaniu, nie śmierdział ani nie gryzł.

— No i co, sierściuchu? — spytałem go cicho, a potem zacząłem drapać go pod brodą. — Powinieneś był rozważniej wybrać sobie właścicieli, wiesz? — Dodałem drugą rękę i wkrótce zostałem nagrodzony jeszcze głośniejszymi pomrukami. — Nie mogłem odmówić.

— Miauuuu.

— Co nie? — Udawałem, że prowadziliśmy rozmowę. — Kiedy system dystrybucji kotów cię wybiera, to musi być jakiś powód. Na pewno.

Kiedy umilkłem, dotarło do mnie, że chyba zaczęło mi już odbijać.

Może to ta przedłużająca się samotność, a może długotrwałe życie w kłamstwie, ale definitywnie robiło się coraz gorzej z moją psychiką i wcale nie chodziło o pogaduchy ze zwierzętami. Boże, moje siostry turlałyby się ze śmiechu po podłodze, gdyby tylko mogły to wszystko zobaczyć. Pewnie nazwałyby mnie śnieżką.

Ach, jak ja za nimi tęskniłem.

Za rodziną.

Za przyjaciółmi.

Nawet za tym gnojkiem, Thomasem, moim partnerem z FBI.

Miałem pozostać w swojej roli do momentu, aż na ostatniej aukcji nie zwinęlibyśmy przynajmniej części członków dwóch rodzin. Bianco i Delore, więc zostali już tylko ci drudzy. Agencja mgliście interesowała się też klanem De Luca, czy raczej ich pieniędzmi, ale oni nigdy nie byli priorytetem. Nawet Salvio Senior, choć kiedyś tak potężny, dla nich był tylko płotką.

Być może to ja trochę niezdrowo wkręciłem się w rozwiązanie tej zagadki, a gdy odkryłem, że to właśnie Vex był jednym z nich, prawie zrobiłem fikołka z wrażenia. Wszystko nagle nabrało sensu, szczegóły nabrały nowego znaczenia, a to dzięki pomocy moich kolegów po fachu. Cóż, miałem szczęście, że w pobliżu były przynajmniej dwie osoby, do których mogłem się zwrócić.

Z myśli wyrwało mnie skrzypnięcie podłogi.

To Joel stanął w drzwiach swojego pokoju i patrzył na mnie tak intensywnie, że aż na moment przestałem drapać kota po pyszczku. Ten zwierzak pragnął atencji, więc od razu miałknął i to naprawdę głośno. Od razu wróciłem do wcześniejszej czynności.

Potem nierozważnie wróciłem wzrokiem do mężczyzny i wkrótce tego pożałowałem.

Stał tam sobie w moich szarych dresach i podkoszulku bez rękawów, które idealnie opinał jego szczupłe, muskularne ciało. Oczywiście nie robił nic więcej, po prostu nie przerywał kontaktu wzrokowego. Urwał go dopiero wtedy, kiedy zaczął ziewać.

Polowanie we mgle (De Luca #1)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz