Rozdział 8

186 32 14
                                    

Jesteście team Rod czy team Joel?

Roderick

Na tego typu spotkania zwykle wybieraliśmy przeróżne puby i knajpki, ale nigdy nie decydowaliśmy się na to samo miejsce dwa razy. Tego dnia znów byłem przed czasem, więc wybrałem pierwsze lepsze miejsce na tyłach, a później utkwiłem wzrok w widoku za witryną.

Wieczór był chłodny.

Drobne deszczowe krople gęsto sączyły się z nieba i psuły mi humor, bo skrycie liczyłem już na solidne wiosenne ocieplenie. Czasem miałem wrażenie, że wszechświat dostosowywał temperatury do mojego gównianego humoru. No dobra, może nie było aż tak tragicznie, bo wtedy pewnie nadeszłaby kolejna epoka lodowcowa. Niemniej jednak, było mi zimno.

Im więcej lat miałem na karku, tym bardziej niechętnie szlajałem się po tych zapomnianych przez boga miejscach. Coraz więcej rzeczy mnie wkurwiało, a jeszcze więcej męczyło, jednak nie okazywałem tego na zewnątrz. Zagryzałem zęby i robiłem swoje, bo taką miałem pracę. Przy zdrowych zmysłach czasem trzymała mnie już tylko wizja domu na przedmieściach, który miałem zamiar sobie kupić.

To było solidne marzenie.

Pocieszające, a jednocześnie takie, które mogłem spełnić.

Zamówiłem pierwsze lepsze piwo. Nastawiłem się na długie oczekiwanie, lecz tym razem Josh pojawił się o wiele szybciej, niż początkowo zakładałem. Miał czapkę nisko naciągniętą na oczy, a na plecy zarzucił brązową skórzaną kurtkę, która zdążyła popękać i przetrzeć się w zbyt wielu miejscach. Mogłem się domyślić, że była to prawdziwa perełka vintage z lat siedemdziesiątych, ale nie pytałem.

Nie mieliśmy czasu na bzdury. Cóż, przynajmniej nie tego dnia.

- Zamówiłeś mi coś? - spytał, wdrapując się na wysoki stołek obok mnie.

Zaprzeczyłem ruchem głowy, a on westchnął i zamówił to samo, co postawił przede mną znużony barman. Żółte, ciężkie światło żarówki rzucało swój ponury blask na twarz mojego przyjaciela. Wyglądał na wyjątkowo zmęczonego, o czym świadczyły chociażby sine cienie i pojedyncze rozcięcie na policzku, które dopiero się goiło. Spod czapki wystawał mu tylko jeden kręcony kosmyk czarnych włosów, gdy cała reszta pozostawała skrzętnie ukryta.

Cóż, obaj idealnie wtapialiśmy się w tłum.

To było przykre i zabawne jednocześnie.

- Twierdziłeś, że to pilne. - Ważył słowa, z rozmysłem schodząc z tonu. - Niech zgadnę, znowu chodzi o twojego nowego pupila?

- Nie potrzebuję twoich opinii - odparłem spokojnie, lecz stanowczo. - Potrzebuję faktów. Daj mi je.

Jego spojrzenie stało się odrobinę pytające, jednak zanim kolejne słowa padły mu z ust, wyjąłem z kieszeni poskładane kartki. Przesunąłem je po drewnianym blacie i poczułem wyraźnie każdą głęboką rysę na niegdyś idealnie polakierowanej powierzchni. Na ten gruby plik składały się wszystkie wyniki badań Joela, na które zaciągnąłem go gdzieś pomiędzy innymi naszymi rozrywkami. Oczywiście te wcześniej wspomniane rozrywki stanowiły wyjścia na targ, jedzenie posiłków i jego korepetycje.

Powoli uczył się migać.

Powoli przypominał sobie, jak czytać i pisać.

Cóż, każda wyprawa przypominała małą wojnę, którą ze sobą toczyliśmy. On był niechętny, a ja się upierałem. On przyjmował postawę zbuntowanego dziecka, a ja miałem to w dupie i odstawiałem go tam bez taryfy ulgowej. Gdybyśmy zamienili się miejscami, pewnie robiłbym sobie wagary, dlatego trochę zaskoczył mnie tym, że sam na nie nie uciekał.

Polowanie we mgle (De Luca #1)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz