Kochani,
wattpad nie współpracował, dlatego rozdział jest dopiero dziś. Mam nadzieję, że to koniec tych problemów i przy okazji proszę was o podzielenie się opinią w komentarzach!
Roderick
Pierwsze polepszenie mojego zdrowia nadeszło dopiero po prawie dziesięciu dniach antybiotykoterapii. Nie byłem pewien czy winna była angina czy naruszone tkanki gardła, niemniej jednak trochę się namęczyłem. Oczy wciąż były nadwrażliwe, a ciało obolałe, ale po raz pierwszy od tego felernego dnia nabrałem dość siły, by na dłużej wstać z łóżka. Mój biologiczny zegar kompletnie się przestawił.
Niebo za oknem robiło się coraz ciemniejsze, a zachodzące słońce zniknęło gdzieś za okolicznymi budynkami i zabrało swój ciepły blask ze sobą. Nie zapalałem świec ani lamp, po prostu podreptałem boso do kuchni i nalałem sobie odrobinę wody z butelki. Stała na blacie, więc temperatura była idealna. To było zabawne, ale tęskniłem nawet za piciem zimnego piwa, bo w obecnym stanie moje gardło ścisnęłoby się z bólu od czegoś takiego.
Wziąłem prysznic, wrzuciłem na siebie czyste ubranie i nawet umyłem zęby. Byłem jak nowo narodzony mężczyzna w porównaniu do tego, jak spędziłem wcześniejsze czternaście dni. Zanim wróciłem do sypialni, zauważyłem garnek na kuchence, więc z ciekawością podniosłem pokrywkę i odkryłem mac&cheese roboty Joela. Wzruszało mnie to, jak każdego dnia próbował gotować i wychodził z siebie, bylebym tylko coś w siebie wcisnął.
Nawet otumaniony gorączką zdołałem dostrzec, że to były dania, które zwykle robiły sobie dzieci pod nieobecność rodziców. Makarony z pudełka, gotowce, czasem też proste sałatki lub azjatyckie dania na wynos. Najważniejszy był gest i chęć, bo jeśli miałem być szczery, przez zaropiałe gardło zwyczajnie nie czułem smaków. Pewnie mógłbym przerzuć ziemię bez choćby skrzywienia się.
Kot wbiegł mi z impetem pod nogi i zaczął się ocierać o nagie łydki. Biedak pewnie miał nadzieję na kawałek mięsa.
— Przykro mi, sierściuchu — wymamrotałem. — Nie mam nic do żarcia.
Kusił mnie swoim futrem, więc pogłaskałem go stopą, a ten zaczął mruczeć.
Mały manipulator.
Nawet nie chciałem żadnego zwierzaka, a teraz nie dość, że go miałem, to jeszcze urządzałem sobie z nim pogawędki. Odbijało mi, ot co.
Już miałem się odwrócić, gdy zobaczyłem swój telefon do kontaktów, porzucony samotnie na kuchennym blacie. Był odrobinę przestarzały jak na obecne czasy, ale nie zależało mi na finezji. Miał dzwonić, miał służyć, a nie wyglądać. Samochód miał nie zwracać swojej uwagi, a mieszkanie miało pasować do całej mojej przykrywki.
Z westchnieniem wygrzebałem ładowarkę z szuflady, podłączyłem urządzenie do kontaktu i obserwowałem, jak czarny ekran w końcu się rozświetlił. Świat się pewnie nie skończył przez to moje zniknienie, ale miałem szczerą nadzieję, że nie przeoczyłem niczego ważnego.
Joel zastał mnie opartego o kuchenny blat.
Uśmiechnąłem się zadziornie, gdy zauważyłem, że ubrał się w moją skórzaną kurtkę. Skurczybyk wyglądał w niej naprawdę dobrze, jednak po chwili naszła mnie myśl, od której nastrój poszybował w dół. Cóż, to był zwykły kawałek ubrania, ale ktoś mógł nas pomylić. Odnotowałem w głowie, że musiałem później z nim o tym porozmawiać.
— Cześć. — Posłałem mu uśmiech. — Byłeś na lekcji?
Tak.
Odłożył na bok swój plecak, którego nie poznałem. Odruchowo podążył za moim wzrokiem i ponownie się wyprostował.
CZYTASZ
Polowanie we mgle (De Luca #1)
Roman d'amourNapięcie w Filadelfii sięga zenitu. W tej grze sił liczy się przede wszystkim brutalność... Roderick z niecierpliwością wypatruje zakończenia swojej pracy pod przykrywką. Jest zmęczony pracą dla FBI i tym, w co go zamieniła, ale sam nie potrafi zdob...