RoderickCałe moje współczucie względem niego stopniowo wyparowywało, gdy tak przykładałem sobie mrożoną meksykańską mieszankę do puchnącej twarzy. Cudem zmiąłem w ustach przekleństwo, zanim wydarło mi się nieproszone. Na końcu języka miałem wszystkie możliwe obelgi, niemożebnie pobudzony agresją. Ze mnie też czasem wychodziło zwierzę, ale nie byłem takim potworem, by dręczyć kogoś, kto najwyraźniej próbował się po prostu bronić.
Nie miał żadnych powodów, by mi ufać.
Wyglądał jak kupka nieszczęścia. Poobijany, obolały, z twarzą wykrzywioną przez wstyd i cierpienie. Szarobłękitne oczy, teraz przekrwione i zaszklone, wpatrywały się we mnie z niepokojem. W tamtej chwili widziałem dobitnie, że był o te kilka lat młodszy. Mordował. Walczył jak lew, ale była w nim też jakaś niewinność, której nie zdołały zniszczyć nawet okrutne okoliczności. To przede wszystkim był dzieciak, któremu wszystko zabrano.
Miał prawo być zagubiony.
— Pokażę ci teraz kilka zdjęć, a ty dasz mi znać, jeśli kogokolwiek rozpoznasz. Wśród nich może być twój ojciec. Skup się.
Zacząłem wyjmować z teczki różne ujęcia.
Testowałem go. Byłem prawie pewien, że przede mną siedział wnuk Salvia De Luci we własnej osobie, ale ostrożności nigdy za wiele. Był tam młody Bianco, jakieś losowe ujęcie z dzieciństwa i dwie fotografie, które obstawiałem za możliwe tożsamości.
Na każdej z nich był ojciec z synem.
Dwie rodziny rozbite z zemsty.
Dwóch martwych ojców.
Dwóch synów, którzy zniknęli bez śladu.
Jego ręka wystrzeliła prawie automatycznie, gdy tylko szaroniebieskie tęczówki wylądowały na twarzy Salvio Juniora. Młody ojciec uśmiechał się do obiektywu, a na rękach trzymał paroletniego chłopca. Obaj mieli ciemne włosy. Byli tacy podobni.
Stuknął naprawdę mocno.
— Tak myślałem — odparłem. — Pamiętasz swoje imię?
Spojrzenie, jakim mnie obdarzył pewnie zwaliłoby mnie z nóg, gdybym nie siedział. Kiwał głową tak żwawo, jak pozwalały mu na to obrażenia.
— Joel.
Gdy to imię padło z moich ust, oczy zaszły mu łzami. Reagował naturalnie i w sposób, którego nie dało się udawać. Obserwowałem każdy najmniejszy gest i mowę ciała. To był on, ale musiałem upewnić się po raz ostatni.
— Joel De Luca to twoje pełne imię?
Zaprzeczył.
— Było drugie?
Stuknął palcem w podobiznę ojca.
— Joel Salvio De Luca — oznajmiłem, chociaż wiedziałem to już wcześniej. — Miło cię oficjalnie poznać. Jak już mówiłem, ja jestem Roderick. Dla przyjaciół Rod, dla wrogów Cross.
Wargi delikatnie mu zadrżały przy ostatnim zdaniu, co uznałem za dobry znak. Dla mnie poczucie humoru zawsze było mostem, który mógł połączyć nawet skrajnie różne osobowości. Jeśli mieliśmy razem przetrwać ten przymusowy sojusz, musieliśmy się jakoś dogadać.
Zaskoczył mnie, gdy wyciągnął dłoń.
Drżała, cała była pokaleczona i sina.
Zabawne było to, jak jednym drobnym gestem potrafił ująć mnie za bebechy, wymazując całą wcześniejszą złość. Zastanawiałem się, ile razy wcześniej ignorowano tego biednego młodego faceta, którego zawiódł system. Głównie dlatego przełknąłem całą swoją irytację za rozciętą wargę i ścisnąłem mu dłoń, zawiązując oficjalnie nasz pakt. Nie mogłem się powstrzymać, więc wygrzebałem jeszcze jedną starą fotografię, która przedstawiała jego dziadka na kilka lat przed śmiercią. Byłem ciekaw, czy jego też rozpozna. Nie byłoby w tym nic dziwnego, w końcu krew De Luca płynęła w tej trójce mężczyzn naprawdę wyraźnie, bo choć każdy był różny, to jednocześnie wszyscy się przypominali.
CZYTASZ
Polowanie we mgle (De Luca #1)
RomantikNapięcie w Filadelfii sięga zenitu. W tej grze sił liczy się przede wszystkim brutalność... Roderick z niecierpliwością wypatruje zakończenia swojej pracy pod przykrywką. Jest zmęczony pracą dla FBI i tym, w co go zamieniła, ale sam nie potrafi zdob...