Rozdział 28

185 34 2
                                    


Roderick

Kiedy otworzyłem oczy, z początku miałem wrażenie, że cały świat wirował. Zanim zorientowałem się, że patrzyłem na sufit w swojej sypialni, upłynęła absurdalnie długa chwila. Nie mogłem w pełni skupić się na pożółkłej bieli i nierównej fakturze ścian, bo powoli atakowały mnie coraz to kolejne igiełki bólu. Ręka, noga, twarz, brzuch. Lista wciąż się wydłużała, a gdy chciałem wziąć głębszy oddech przez nos i nie mogłem, o mało nie wpadłem w panikę.

Wtedy zdałem sobie sprawę, że coś piknęło, przerywając ciszę.

— Hej, spokojnie. — Od razu rozpoznałem Josha. — Masz bardzo spuchniętą twarz, nos też. Wiem, że to wnerwiające, ale spróbuj przez jakiś czas oddychać ustami, a za maksymalnie dwa dni powinno już być o wiele lepiej.

— Co to za dźwięk? — wychrypiałem, ponownie zamykając oczy.

Miałem wrażenie, że ktoś wsypał mi piasek do gardła i pod powieki.

— Pulsoksymetr — odparł rzeczowo, jak to miał w zwyczaju, o ile nic go nie drażniło. — Sprawdzałem ci parametry. Masz go na palcu.

— Nie czuję.

W odpowiedzi tylko parsknął śmiechem, choć było w tym coś ponurego.

Mężczyźni tacy jak my nie śmiali się już beztrosko.

Mieliśmy ciężar na barkach, nawet jeśli misja się kończyła i obaj byliśmy tego boleśnie świadomi.

— Nic dziwnego — nawiązał do mojej wcześniej odpowiedzi. — Podałem ci dobre proszki na ból, żebyś mógł się trochę przespać.

— Na ile odpłynąłem? Która godzina?

— Jest trochę po północy. Spałeś jakieś dwadzieścia cztery godziny.

Otworzyłem nagle oczy i spróbowałem poderwać się do pozycji siedzącej, ale od razu powstrzymał mnie ból. Opadłem do tyłu równie gwałtownie, tyle że jednocześnie pojękiwałem, trzymając się za tkliwe ciało ukryte pod opatrunkiem. Spróbowałem nawiązać kontakt wzrokowy z Joshem, ale było na to zdecydowanie zbyt ciemno. Stanowił tylko ciemną sylwetkę ukrytą w nieprzeniknionym mroku, a światło latarni tworzyło aureolę wokół jego konturów.

— Powinieneś mnie był obudzić — wymamrotałem wkurzony.

Łatał mnie już sto razy, więc nie rozumiałem, po co aż tak się nade mną telepał.

Prychnął tylko, a potem zaśmiał się, jakbym poczęstował go wyjątkowo żenującym żartem.

— Straciłeś tyle krwi, że naprawdę nie było sensu cię budzić — rzucił tylko. — Co tam się stało, do cholery? Zaskoczyli cię?

— Myśleli, że ta egzekucja w hangarze to moja sprawka — odpowiedziałem, po czym zorientowałem się, że brakowało mi tchu, choć mówiłem ledwie przez chwilę. — A ja wcześniej myślałem, że to oni...

— Vincent dzwonił na twój telefon z pięć razy zanim bateria padła.

— Więc czemu nie odebrałeś?

— Bo to nie mój telefon?

Aha, to było dziwne. Wiem, że nie chciał zwracać mojej uwagi, ale właśnie przez ten drobny fakt zrobił to dwa razy wyraźniej.

— O co chodzi między wami? — spytałem ciekawsko, układając się trochę wygodniej na łóżku. — Spięliście się?

— Nie chcę o tym gadać.

Polowanie we mgle (De Luca #1)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz