Rozdział 15

189 33 8
                                    


Roderick

Powrót do świadomości nie był dla mnie najprzyjemniejszym uczuciem na świecie.

Jeszcze zanim otworzyłem oczy, dotarło do mnie tyle bodźców bólowych, że od razu zapragnąłem ponownie zapaść w słodki sen. Czułem się paskudnie, a przepocone ubranie lepiło mi się do ciała w najbardziej niekomfortowy sposób, jaki tylko można było sobie wyobrazić. Jednocześnie było mi zimno i gorąco, drżałem, a ciało co chwile pokrywało się gęsią skórką. Mój język był suchy jak papier ścierny, bo najwyraźniej oddychałem zbyt długo przez usta. Cholerny katar i jeszcze gorszy ból zatok, pulsujący, a przy tym tak natrętny, że odechciewało się żyć.

Największy dyskomfort sprawiało mi przełykanie.

Gdy tylko ruszyłem odrobinę szyją, miałem ochotę kwiczeć z bólu. Jezu, co za okropne uczucie, pomyślałem. Dopiero po tym mgliście przypomniałem sobie, że to poniekąd była moja wina.

Nie należało dotykać osób, które miały potworne koszmary.

Wiedziałem o tym, ale z jakiegoś powodu wmówiłem sobie, że Joel na pewno przez sen rozpozna moją dłoń. Cóż, to było nie tylko idiotyczne, ale też naiwne, a teraz miałem za swoje. Jakby tego było mało, paliły mnie jeszcze cholerne oczy. Otworzyłem je tylko na sekundę, ale to wystarczyło, żebym przekonał się, jak mocno wirował cały świat.

Od razu zamknąłem je na nowo.

Wszedłem w ten rozkoszny stan między snem a jawą.

Zdawałem sobie sprawę, że coś wokół mnie się działo, ale nie mogłem reagować.

Słyszałem Joela.

Potrafiłem już rozpoznać jego niespokojny chód. Kot też dreptał z gracją gdzieś obok i czasem wciskał się w zgięcie mojej ręki, a potem odchodził. Jego mruczenie przynosiło mi dziwną ulgę w tym nieprzyjemnym stanie.

Nie potrafiłem powiedzieć, ile godzin minęło, nim w końcu się ocknąłem, za to sam moment zapamiętałem doskonale. To było jak brutalne wyrwanie mnie na powierzchnię ze stanu, w którym mogłem sobie po prostu istnieć. I wszystko się spotęgowało pięciokrotnie. Ból gardła, dyskomfort od leżenia w przepoconej pościeli, gorączka, a na dodatek oczy. Miałem ochotę kwiczeć z bólu, gdy pierwszy raz rozchyliłem powieki. Dopiero po paru ładnych sekundach przyzwyczaiłem się do wątłego światła lampki na tyle, że mogłem omieść wzrokiem sypialnię, a to, co zobaczyłem, sprawiło, że jęknąłem.

Nie wiadomo skąd, w moim mieszkaniu znalazł się Josh.

Stał przy ścianie jak prawdziwy anioł piekieł, a spod jego ciemnego płaszcza wystawała kabura broni. Miał niesamowicie gniewny wyraz twarzy. Jedną ręką dociskał brutalnie Joela do ściany, a drugą przystawiał mu lufę pod brodą.

Chyba naprawdę dużo mnie ominęło.

— Josh! — nieudolnie chciałem krzyknąć, ale z mojego gardła wydobył się ledwie skrzek. — Josh, zostaw go.

Zignorował mnie.

Może nie usłyszał tego, co mówiłem, a może po prostu miał to gdzieś.

— Coś ty mu, kurwa, zrobił? — spytał wściekle, potrząsając Joelem.

Chyba go przerażał, bo ten w odpowiedzi tylko odwrócił wzrok.

Jeszcze nigdy wcześniej nie widziałem, żeby się kogoś bał.

Nie mogłem pozwolić, żeby takie rzeczy działy się na mojej warcie. Wpół przytomny zacząłem się podnosić i jakieś trzy podejścia zajęło mi to, żeby stanąć na równe nogi. Dreptałem chwiejnym krokiem, aż w końcu nie znalazłem się wystarczająco blisko, by położyć dłoń na ramieniu przyjaciela.

Polowanie we mgle (De Luca #1)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz