Rozdział 30

135 25 5
                                    

Tęskniliście? Mam nadzieję, że tak, bo ja bardzo! Powoli wbijam się od nowa w rytm pisania i publikacji. Dziś mam dla was gorący rozdział na osłodę oczekiwania, ale już od następnego wchodzimy w finałowe twisty. Przed nami jeszcze 1/3 tej historii i będzie się działo.

Udanej lektury,

Wasza Eliana

Joel

Roddy wywrócił mój świat do góry nogami.

Zanim rozgościł się w moim życiu na dobre, trwałem w ciągłym poczuciu beznadziei, ale to się zmieniło. Nagle okazało się, że mogłem po prostu żyć jak wszyscy inni. Z dala od tej mentalnej klatki, w którą lata temu wsadził mnie Bianco. I może to było niewiele, może to było prawie nic, ale każdego dnia zachwycałem się swoją zdolnością do komunikacji. Mogłem po prostu iść do sklepu na zakupy, a jeśli chciałem kogoś o coś poprosić, pod ręką zawsze był telefon.

Jakież to było wyzwalające uczucie.

Supermarket sam w sobie był zwyczajny, tłoczny i głośny. Niezwykłe było to, że przyjechałem do niego sam, bo zwykle Rod dbał o takie rzeczy. Od kiedy pojawił się w domu kompletnie poturbowany, to ja stopniowo przejmowałem nie tylko dbanie o dom, ale też dbanie o niego. A ten uparty osioł wcale nie chciał współpracować. Regularnie dochodziła do głosu ta strona jego charakteru, która chyba była zbyt dumna, żeby przyjąć pomoc. Cóż, nie miał wyboru.

Ja też potrafiłem być upartym kutasem, kiedy wymagała tego sytuacja.

Może i nasze wspólne mieszkanie obudziło we mnie jakąś zaginioną wrażliwość, ale na litość boską, nadal byłem pełnokrwistym facetem. Chciałem opiekować się swoim partnerem.

Najpierw pokłócił się ze mną, że nie powinienem sam nigdzie jechać, lecz dość szybko skapitulował. Kiedy opadł z sił, a na jego czole zaczął perlić się pot, poczułem nieproszone ukłucie w sercu. Wolałem, żeby kłócił się ze mną i był pełen sił. Oglądanie go takim było przygnębiające, ale tylko dlatego, że chciałem by wydobrzał.

Martwiłem się o niego.

Jego cierpienie było moim cierpieniem.

Cóż, gdyby nie był tak słaby, pewnie nigdy nie zgodziłby się, żeby dać mi kluczyki od swojego samochodu. Na koniec zapytał, czy miałem właściwie prawo jazdy, ale zignorowałem go i wybiegłem, nim zdążył mnie powstrzymać.

I dobrze zrobiłem, bo po kilkudziesięciu minutach krążenia między alejkami, miałem wszystko, czego mogliśmy potrzebować. Z takimi zapasami mogliśmy zakopać się w pościeli na kolejne kilka dni.

Kiedy wszedłem do mieszkania z naręczem siatek, usłyszałem prysznic. Z cichym stęknięciem wypuściłem część foliówek na podłogę, bo moje palce pulsowały już bólem od wżynających się plastikowych rączek. Zatrzasnąłem nogą drzwi, skopałem buty i pogłaskałem kota, który już z zapałem ładował się do jednej z reklamówek.

Ten zwierzak miał świra na punkcie pudeł, worków i dziwacznej wazy z pchlego targu, którą kupiłem parę dni temu, by poprawić humor Roderickowi. Była tak brzydka, że aż ładna, przypominając trochę spłaszczone akwarium dla złotej rybki, a gdy tylko postawiłem ją na stole, kot aż zatrząsł się z radości. Zanim mrugnąłem, on już władował się do środka przez wąski otwór, jakby był pieprzoną cieczą a nie żywym zwierzakiem, ziewnął i zwinął się w kłębek.

— Już jesteś?

Odwróciłem się do swojego partnera, gdy tylko usłyszałem jego głos, a moja mina wręcz wbrew woli zaczęła wyrażać zachwyt. Czasem wstydziłem się tego, że byłem przy nim jak otwarta księga, ale z drugiej strony, czy naprawdę było w tym coś złego?

Polowanie we mgle (De Luca #1)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz