Joel
Roderick nie wracał naprawdę długo.
Bywały takie dni, że znikał na kilka godzin, ale za oknem było już naprawdę ciemno. Ciepły dzień przeszedł w chłodny wieczór, a niebo zapełniło się gęstymi chmurami, zza których czasem wyglądał księżyc. Odgrzałem na kolację jakieś dwie godziny temu, ale nie zjadłem jej sam.
Chciałem, żebyśmy zrobili to razem.
Tyle tylko, że moje jedyne towarzystwo stanowił kot. Spał sobie spokojnie na jednej z poduszek na kanapie i pozostawał kompletnie nieświadomy tego, że ja powoli wpadałem w spiralę natrętnych myśli.
Powinienem był go śledzić.
Wtedy przynajmniej wiedziałbym, gdzie się podziewał i czy był bezpieczny.
Jakieś dziwne przeczucie mówiło mi, że coś było nie w porządku, dlatego zacząłem wydeptywać ścieżkę wokół stołu. Nawet to nie pomogło w ukojeniu nerwów, więc złapałem coś, co mogło być moją jedyną deską ratunku.
Telefon od Rodericka.
Z wahaniem odblokowałem ekran, przeszedłem do wiadomości i wybrałem adresata, który na dobrą sprawę był moim jedynym zapisanym numerem. Palce drżały mi, kiedy wystukiwałem powoli dwa krótkie słowa.
Gdzje jesteś?
Miałem już w dupie to, czy moja gramatyka była okej.
Chciałem tylko dostać odpowiedź, że wszystko było w porządku, ale ona nie nadeszła.
Czekałem jeszcze godzinę, zanim doszedłem do krańca swojej wytrzymałości. W końcu z irytacją złapałem swoje buty, jedną z kurtek Roda i zacząłem szykować się do wyjścia. Nie miałem pojęcia, gdzie miałbym go szukać, ale i tak chciałem coś zrobić. Musiałem.
Akurat wiązałem drugiego buta, gdy ktoś zapukał krótko do drzwi.
Słyszałem wyraźnie oddalające się kroki, więc moja czujność wzrosła.
Nagle pożałowałem, że moja dłoń wylądowała w sejfie, do którego nie znałem kodu. Podniosłem się na równe nogi najostrożniej jak tylko potrafiłem i przystawiłem oko do wizjera. Przez chwilę widziałem tylko ciemność, ale gdy czujniki obudziły lampy, dostrzegłem wyraźnie znajomą sylwetkę.
Pospiesznie odsunąłem zasuwę i otworzyłem zamki.
Boże, uszło ze mnie jakieś nieopisane ciśnienie, a gdy pełen entuzjazmu stanąłem przed Rodem, dotarło do mnie, że to była pochopna radość. Z trudem podniósł głowę, chwiejąc się na nogach. Był dziwnie zgięty i trzymał dłonie, a gdy poświęciłem im nieco więcej uwagi, dotarło do mnie, że były pokryte krwią.
— Joel — szepnął tylko, wymuszając na ustach cień uśmiechu.
Potem zobaczyłem białka jego oczu, a on runął do przodu.
Gdybym stał choćby o krok dalej, nie zdołałbym go złapać, nim gruchnąłby o podłogę. Na szczęście zdążyłem to zrobić, ale ciężar jego ciała był tak wielki, że aż sapnąłem z wysiłku. Zanim dotaszczyłem go do kanapy, byłem już cały spocony. Cholera, próbowałem dbać o kondycje, ale Rod był postawnym mężczyzną.
Dobrze zbudowanym.
Krzywizny jego mięśni były mi znane w tak intymny sposób...
Musiałem wziąć się w garść i to szybko. Zerknąłem z niepokojem w stronę otwartych drzwi. Nie spuszczałem z nich wzroku, gdy wyjąłem broń Roda. Szybko podbiegłem do progu i wyjrzałem na zewnątrz, ale nikogo tam nie było, choć mógłbym przysiąc, że wcześniej słyszałem oddalające się kroki.
CZYTASZ
Polowanie we mgle (De Luca #1)
RomansaNapięcie w Filadelfii sięga zenitu. W tej grze sił liczy się przede wszystkim brutalność... Roderick z niecierpliwością wypatruje zakończenia swojej pracy pod przykrywką. Jest zmęczony pracą dla FBI i tym, w co go zamieniła, ale sam nie potrafi zdob...