Rozdział 18

152 33 7
                                    

Roderick

Kiedy obudziłem się rano, pierwszym co zauważyłem, było gorące ciało tuż obok mojego. Bałem się otworzyć oczy i pozwalałem, by świadomość stopniowo rozjaśniała mój umysł. Czułem rękę przerzuconą przez własny brzuch, a gdybym przesunął ją odrobinę w dół, bez trudu odnalazłaby moją poranną erekcję.

Kiedy rozchyliłem powieki, dotarło do mnie, że Joel ze mną został.

Leżał tuż obok, wyraźnie zrelaksowany i rozluźniony. Spał na brzuchu z twarzą zwróconą w moim kierunku, a jego czarne kosmyki rozsypane na poduszce, lśniły od blasku wschodzącego słońca. Chyba jeszcze nigdy nie widziałem go tak beztroskiego, wolnego od wszystkich trudnych emocji, które dźwigał w sobie każdego dnia. Po raz pierwszy mogłem otwarcie dostrzec, że wyglądał młodziej, niż gdy prezentował światu swoją chmurną minę.

Chciałem, by ten moment trwał wiecznie.

Tylko my dwaj, zawieszeni w tej cudownej krainie gdzieś między jawą a snem. Jego ręka wydawała się silna i ciężka w zetknięciu z moją skórą, a ja ani drgnąłem, byle tylko go nie obudzić.

W końcu jednak sam otworzył oczy i ziewnął, nadal wtulony w poduszkę.

Oczekiwałem po nim nerwowej reakcji, lecz nic takiego nie nadeszło. Po prostu drgnął, gdy zauważył moje spojrzenie, a potem zabrał dłoń z mojego ciała i sam ułożył się na boku.

Miałeś zły sen, zamigał. Co chwilę się budziłeś, więc zostałem z tobą.

— Dziękuję — wyskoczyłem z pierwszą rzeczą, która przyszła mi do głowy. — Nie rozpychałem się?

Miałem ochotę zapytać czy moja bliskość nie wprawiała go w dyskomfort, ale w porę ugryzłem się w język. To nie była dobra pora na tak ciężki temat.

Nie.

Uśmiechnął się lekko.

Było miło.

— Tak, było miło — powtórzyłem jego słowa. — Najchętniej zostałbym tu na zawsze, ale muszę dziś załatwić kilka ważnych spraw.

Podciągnąłem się do pozycji siedzącej i ziewnąłem głośno. Jeden rzut oka w stronę staromodnego zegarka wystarczył, bym dostrzegł, że nadal było dość wcześnie. Miałem wystarczająco czasu, by przed zachodem słońca ogarnąć co najmniej połowę kwestii, które mnie paliły.

Sprawdzić Emiliano De Lucę.

Zorganizować zgłoszenie Joela do szkoły dla dorosłych.

Upewnić się, że aukcja nie zmieniła daty.

Ułożyć plan odnośnie do matki Joela.

Cóż, połowa z tych rzeczy kręciła się wokół niego, ale niezbyt mi to przeszkadzało. Prawdę mówiąc, jego milczące towarzystwo stało się dla mnie tak naturalne, jak ten uparty kot, który bez przerwy plątał mi się pod nogami. Jego sierść fruwała w powietrzu po całym mieszkaniu i nie raz wyjmowałem ją sobie z talerza albo z kawy, ale nie wyobrażałem sobie, by miało go zabraknąć.

— Dzień dobry, Joel. — Posłałem mu szczery uśmiech. — Twoja twarz to wyjątkowo miły widok o poranku i naprawdę mam to na myśli.

Nie byłem pewien czy nie przesadziłem z bezpośredniością, ale nie zostałem w łóżku na tyle, by się o tym przekonać. Odrzuciłem kołdrę gwałtownym ruchem i opuściłem nogi na chłodną drewnianą podłogę. Była zimniejsza niż przewidywałem, ale zostawiliśmy otwarte okno w salonie, a to były konsekwencje.

Polowanie we mgle (De Luca #1)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz