Joel
Pierwsza noc w małym pokoju Rodericka była dla mnie trudna i długa z wielu powodów. Godzinami nie mogłem usnąć, a kiedy już mózg łaskawie się wyłączył, podsuwał mi najpaskudniejsze ze wspomnień, jakie miałem.
Poranek przyszedł zbyt szybko.
Jego chłód przenikał przez staromodne okiennice odsuwane do góry, za którymi snuł się senny obrazek tej mniej prestiżowej części miasta. Mimo wszystko, to był najładniejszy widok z okna, jaki miałem od czasu, kiedy mnie porwano. Nie mogłem przywyknąć do słonecznego blasku, który zastąpił ciemne, zawilgocone pomieszczenia bez okien.
Rozmyślania przerwało mi podwójne puknięcie zza cienkiej ściany, która dzieliła pokoje.
— Śpisz? — spytał zaspanym głosem mój nowy współlokator.
Odruchowo westchnąłem.
Oczekiwał, że mu odkrzyknę? Cóż, raczej nie, więc też stuknąłem knykciami.
— To dobrze. Musimy iść na zakupy po coś do śniadania, bo lodówka jest pusta. Ach, ubierz się normalnie, żebyś nie straszył ludzi.
Niby te słowa same w sobie brzmiały sucho, lecz jego ton w gruncie rzeczy był serdeczny. Trafiał w moje wnętrze na tyle, że nawet uśmiechnąłem się półgębkiem, a umówmy się, to nie zdarzało się zbyt często. Tylko dlatego zerwałem się bez wahania na równe nogi, gotowy na pierwszy z reszty dni mojego życia.
Niestety od razu pożałowałem tej brawury w ruchach. Wystarczyła mi minuta stania w pełni wyprostowanej pozycji, żebym gorzko przypomniał sobie o ranach, siniakach i szwach, które ciągnęły niemiłosiernie mocno. Czułem jeszcze subtelny wpływ środków przeciwbólowych, aczkolwiek powoli ustępowały one miejsca dyskomfortowi. Poprzedniego wieczoru Rod namawiał mnie na prysznic, jednak zrezygnowałem, by nie moczyć uszkodzonego ciała.
Rozejrzałem się po wnętrzu z zaciekawieniem, chłonąc każdy szczegół.
Nie zostawało tam zbyt wiele wolnej przestrzeni, kiedy stałem. Centralnym punktem było dość wygodne łóżko, wbudowana w ścianę garderoba z białymi rozsuwanymi drzwiami i biurko z krzesłem. Skromnie, minimalistycznie, ale funkcjonalnie. Na blacie leżały ubrania złożone w kostkę. Zwykłe ciemne dresy, koszulka, bielizna i bluza z kapturem. Nic specjalnego, a jednocześnie tak wiele.
Wszystko pachniało czystością. Płynem do płukania, którego zapach powoli zaczynałem kojarzyć z moim wybawcą, Roderickiem.
Nie Crossem, jak znałem go wcześniej.
Rod.
Pieprzony agent federalny.
Kto by pomyślał? Cóż, na pewno nie ja.
— Chodź! — usłyszałem ponownie jego naglący głos. — W tym domu nie ma nawet pieprzonego mleka do pieprzonej kawy!
W pierwszym odruchu wzdrygnąłem się od podniesionego głosu, ale już po chwili tę emocję zastąpiło lekkie rozbawienie. Było w tym mężczyźnie coś takiego, że w ogóle się go nie bałem. Od samego początku wzbudzał zaufanie. Sam chyba nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, jak mocno odstawał od tych ludzi, którymi obaj się otaczaliśmy, a jednak jakimś cudem byłem jedynym, który to widział.
Tak już chyba wyglądało życie każdego uważnego obserwatora.
Tym mogłem być i tym się czułem. Nie mogłem mówić, nie potrafiłem pisać ani czytać, a skinięcia głową stanowiły mój jedyny sposób komunikacji. To było samotne życie.
CZYTASZ
Polowanie we mgle (De Luca #1)
RomanceNapięcie w Filadelfii sięga zenitu. W tej grze sił liczy się przede wszystkim brutalność... Roderick z niecierpliwością wypatruje zakończenia swojej pracy pod przykrywką. Jest zmęczony pracą dla FBI i tym, w co go zamieniła, ale sam nie potrafi zdob...