Rozdział 20

139 32 8
                                    

Mały bonus dla was za ten majówkowy, który w końcu nie wyszedł w terminie. Miłej lektury <3

Joel

Tego dnia Rod wyszedł z domu wyjątkowo wcześnie i nie wracał dość długo.

Potrafiłem znaleźć sobie zajęcie, gdy znikał, ale tym razem trawiło mnie jakieś dziwne przeczucie, którego nie potrafiłem zidentyfikować. Czasem zachowywał się dziwnie, lecz tego poranka w jego postawie zaszła jakaś subtelna zmiana. Nie spodziewałem się, że zapyta o ulubione ciasto, ale na dobrą sprawę to nie byłby najdziwniejszy temat, jaki przerabialiśmy.

Zdążyłem iść na lekcje, powtórzyć materiał, zająć się kotem, a nawet zrobić zakupy spożywcze.

Kiedy słońce zaczęło zachodzić za oknem, musiałem zdusić westchnienie.

Wciąż siedziałem przy kuchennym stole, pochylony nad starą książką do języka migowego. Cóż, może bardziej pasowało tu słowo vintage, ale dostałem ją za darmo. Była pożyteczna, a aspekt wizualny był sprawą drugorzędną.

Podobno szybko się uczyłem, tak mówiła pani Prachett.

Wielokrotnie wspomniała, że języka migowego nie dałoby się nauczyć z dnia na dzień. Cóż, żałowałem, bo gdybym tylko mógł, wepchnąłbym sobie na raz całą wiedzę do mojej pustej głowy. To nie motywacja pchała mnie do siedzenia godzinami nad podręcznikiem, a desperacja. Zasmakowałem już prawdziwej rozmowy z drugim człowiekiem, ale to mnie nie nasyciło. Chciałem więcej.

Chciałem być konkretny.

Chciałem rozmawiać o szczegółach.

Chciałem, żeby Roderick wiedział, że nie jestem idiotą.

Po prostu brakowało mi słów, więc ślęczałem nad nimi do upadłego. Powtarzałem je w głowie jak mantrę, robiłem sam sobie losowe powtórki i ćwiczyłem każdy najdrobniejszy gest palcami tak na wszelki wypadek.

To na widok zeszytu pełnego cyfr i liter wpadłem w jakiś dziwny stan. Zeszyt ćwiczeń wystarczył, żeby zrobiło mi się czarno przed oczami. Potem nadszedł napad gorąca i dziwna fala agresji. Najchętniej wywaliłbym cały stół razem z rzeczami, które na nim leżały, ale na szczęście się opanowałem.

Byłem mężczyzną.

Mężczyźni nie powinni dostawać świra na widok alfabetu.

— Zaczniemy powoli — zapewniła mnie wcześniej tego dnia staruszka. — Chris mówił, że chodziłeś do szkoły. Pamiętasz cokolwiek?

Odruchowo zaprzeczyłem ruchem głowy.

Wspominanie tego okresu mojego życia było zbyt trudne.

— Nic nie szkodzi. To — postukała mnie w skroń — najlepszy komputer, jaki istnieje. Przypomnisz sobie, kochaneczku, zobaczysz. Przecież już to umiesz.

Jej słowa odbijały się echem w mojej głowie.

Byłem na równi sceptyczny i zdenerwowany, ale kilkadziesiąt minut później zrozumiałem, że miała rację. Znałem cyfry, przecież musiałem je znać. Wciąż były w mojej głowie, jedynie nieprawiona ręka nie nadążała za tą świadomością.

Wiele godzin później przy zmywaniu naczyń w mojej głowie niespodziewanie przestawił się jakiś trybik. Tak po prostu, spłynęło na mnie wspomnienie mojego ojca, który śpiewał mi piosenkę o literkach. Nucił ją naprawdę wesoło, stroił przy tym miny żeby mnie rozbawić, a jednocześnie smażył gofry.

Smarował je później gotową bitą śmietaną, którą sprzedawali w wielkim plastikowym wiaderku. Kupiliśmy wszystko wspólnie w markecie razem z batonikiem i całą siatką warzyw.

Polowanie we mgle (De Luca #1)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz