Pomimo później pory oraz wszelkich, zbędnych ostrzeżeń Zakonu, którzy wciąż nie byli do końca pewni czy moja nagła decyzja jest dobra, wyszłam z domu, z zamiarem wykonania mojej pierwszej, narzuconej przez Zakon misji. Rzecz jasna nie miałam zamiaru błąkać się o tej porze obok Wrzeszczącej Chaty, bo nikt o zdrowych zmysłach nie narażałby w ten sposób swojego życia. Planowałam udać się do Malfoy Manor, a następnie przekazać Voldemortowi wszystko o czym powiedział mi Zakon.
Na ciemnym, nieskazitelnym niebie widniał piękny księżyc. Faktycznie było już późno, ale nie obchodziło mnie to, gdyż chciałam mieć to jak najszybciej z głowy. Zakon mógł być przecież bardziej przerażony, ponieważ wszyscy myśleli, że będę chodzić przy Wrzeszczącej Chacie i zagadywać do jakichś nieznajomych śmierciożerców, jeśli wogóle by tam byli, w co wątpię.
Rozejrzałam się, by się upewnienić czy w pobliżu nie ma jakichś mugolów, a następnie przeteleportowałam się bezpośrednio pod Dwór Malfoy'ów. Jedynym światłem, oprócz księżyca były małe, pojedyncze światełka pozapalane w rezydencji. Poza nimi dookoła dominował mrok. Idąc przez wąską ścieżkę, słyszałam jedynie chlupot wody z wysokich fontann, stojących po obu stronach dróżki, których ze względu na panującą ciemność, nie było widać.
Weszłam przez żelazne wrota do pięknie oświetlonego korytarza rezydencji. Chciałam jedynie znaleźć się w komnacie Czarnego Pana, powiedzieć mu wszystko, co miałam powiedzieć i z tąd odejść, jednak po chwili stwierdziłam, że to nie będzie takie proste i nie obejdzie się to bez spotkania człowieka, który kilka dni temu podsłuchiwał mnie i George oraz którego nienawidziłam niezmiernie.
Będąc już blisko celu, spostrzegłam Ferira Greybacka, zmieżającego w przeciwnym kierunku. No, bo innych ludzi na tym świecie nie ma.
- Co tam? - zagadnął z szyderczym uśmieszkiem, gdy ja już myślałam, że mnie w końcu, po prostu mnie ominie. - Co tu robisz, o tak późnej porze?
- Mogłabym zapytać o to samo - rzekłam, kiedy zdałam sobie sprawę, że tak szybko mnie nie przepuści. - Za niedługo pełnia. Radzę się pospieszyć.
Greyback podniósł brwi, krzyżując ramiona. Po chwili jednak złagodniał nagle, wzdychając ciężko.
- Posłuchaj mnie Evans. Nie chcę, żeby między nami była spina. Mamy przecież te samo przeznacznie. Nie mam nic do ciebie - rzekł, a mnie zatkało.
- Porwałeś mnie.
- No, ale to chyba dobrze, prawda? To dzięki mnie jesteś śmierciożercą - powiedział dumnie, jakby to była jakaś niezwykła łaska z jego strony.
- Uważasz, że jestem ci niezmiernie wdzięczna? - zapytałam i teraz ja podniosłam brwi.
- No nie wiem - odparł zmieszany. - No, ale nie cieszysz się, że jesteś w szeregach Czarnego Pana?
- No cieszę się chyba - powiedziałam niepewnie.
Sama nie wiedziałam, czy się cieszę czy nie, bo w sumie nigdy się nad tym nie zastanawiałam. Niby fajnie, lecz gdyby nie Greyback oraz fakt, że jestem śmierciożercą i muszę wypełniać każdą rzecz, którą naleci mi Czarny Pan, nie byłoby mnie tutaj. Byłabym w domu. Moim domu na Prince Street. Nie musiałabym się zadawać z Golden Trio, Linda wciąż byłaby moją przyjaciółką, a w tym momencie spałabym smacznie, lub choćby próbowała zasnąć, myśląc jedynie o powrocie do Hogwartu. Teraz nie mam czasu myśleć o takich rzeczach, które z dnia na dzień tracą dla mnie wszelki sens.
- Poza tym.. - zaczęłam, szukając w głowie jeszcze więcej rzeczy, przez których nie lubiłam Greybacka. - Poza tym kilkakrotnie próbowałeś mnie zjeść.
CZYTASZ
Prawa ręka Czarnego Pana
FantasySzestastoletnia Rose Evans ukańcza właśnie szósty rok nauki w Hogwarcie. Ma kochającego chłopaka i wspaniałą przyjaciółkę, dla której mogłaby zrobić wszytsko. Wiedzie dość spokojne, a nawet nudne życie, w którym nie mają miejsca żadne niespodziewane...