Golden Trio już wcześniej poinformowałam o tym, że tym razem w Hogesmade będą musieli poradzić sobie beze mnie. Oczywiście nie powiedziałam im tak tego w ten sposób. Zwyczajnie, gdy do wycieczki zostało kilka dni, oznajmiłam im, że wybieram się z Olivierem.
Mój chłopak był mile zaskoczony, kiedy usłyszał, że postanowiłam mieć na nich trójkę wywalone, chociaż przez ten jeden dzień, gdyż myślał, że już drugi raz z rzędu spędzę wycieczkę do Hogesmade z nimi.
- Szczerze to naprawdę cię podziwiam, że tak pięknie potrafisz ukryć fakt, że tak naprawdę wcale nie chcesz z nimi spędzać czasu, a co więcej przyjaźnić - stwierdził Olivier, na śniadaniu, nakładając sobie jajecznicy.
Wzruszyłam ramionami. Nie wiedziałam czy mogę się z nim do końca zgodzić. Może faktycznie nie lubiłam tej całej świętej trójcy. Aczkolwiek były takie chwile, spędzone z nimi, które nawet nie były takie złe. W pewnych momentach po prostu przestawałam odczuwać do nich samą nienawiść. Czasami zwyczajnie zaczęłam ich lubić, zapominając, że to przecież Potter, a śmierciożerca nie powinien lubić Pottera. Pomyślałam jednak, że to może wynikać jedynie z przyzwyczajenia. Jeszcze we wrześniu starałam się jak mogłam, by nie odkryli, że nie do końca darzę ich sympatią. Później już starać się nie musiałam, gdyż oni zaufali mi, a ja przyzwyczaiłam się do wykonania mojej roli. Do udawania. Kiedy dziecko uczy się czytać, musi tę czynność powtarzać codziennie, by się utrwalała i była coraz bardziej korzystna. Toteż czym więcej czasu spędzałam z Golden Trio, moje udawanie było coraz lepsze, bo ćwiczyłam je każdego dnia.
Po zjedzonym śniadaniu, postanowiłam pójść pożegnać się z Golden Trio. Nie wiem co mnie do tego zmusiło.
- Nie idziesz ze mną do pokoju wspólnego? - zdziwił się Olivier, gdy wyszliśmy z Wielkiej Sali, widząc że zamierzam skręcić w inną stronę.
- Pożegnam się z nimi tylko.
- Jeden dzień bez ciebie chyba wytrzymają.
- No wiem ale - zaczęłam niecierpliwie - żeby nie pomyśleli, że o nich zapomniałam.
Olivier prychnął i ruszył do lochów.
Bez zastanowienia zaczęłam iść w stronę pokoju wspólnego Gryfonów. Wchodząc po schodach, miałam małe wyrzuty sumienia. Powinnam mieć przecież na nich wywalone.
Gdy zostało mi kilkanaście stopni, ujrzałam Granger i Weasley'a. Rozmawiali i szli w moją stronę, nie zdając sobie sprawy z mojej obecności. Pomyślałam, że chociaż pogadam z nimi tutaj, a nie w ich pokoju wspólnym, gdzie każdy nie może się powstrzymać od spojrzenia na Ślizgonkę, która sama, znając hasło weszła sobie do pokoju wspólnego Gryfonów.
- O, cześć Rose! - przywitał się, najwyraźniej mile zaskoczony Ron, który jako pierwszy mnie zobaczył.
- Hej, właśnie miałam do was iść.
- A my do ciebie właśnie - uśmiechnęła się rozpromieniona Granger. - Pożegnać się.
Odetchnęłam z ulgą w duchu, ciesząc się, że nie tylko ją mam takie idiotyczne i spontaniczne pomysły. Z ich perspektywy może to głupie nie było.
- O rety, ja też! - udałam zaskoczoną.
- Kurcze, myślimy tak samo i w tym samym czasie! - zaśmiała się Hermiona.
,,Niewiarygodne" - pomyślałam.
-Tak wogóle to gdzie jest Harry? - zapytałam, kiedy już przestaliśmy się śmiać.
Hermionie nagle zrzędła mina. Opuściła głowę w dół, jakby właśnie przeżywała żałobę, z powodu śmierci Pottera. Przeniosłam wzrok na Weasley'a, który chyba nie przejmował się tak samo jak Granger, gdyż nadal miał obojętną minę.
![](https://img.wattpad.com/cover/318797940-288-k791660.jpg)
CZYTASZ
Prawa ręka Czarnego Pana
FantasySzestastoletnia Rose Evans ukańcza właśnie szósty rok nauki w Hogwarcie. Ma kochającego chłopaka i wspaniałą przyjaciółkę, dla której mogłaby zrobić wszytsko. Wiedzie dość spokojne, a nawet nudne życie, w którym nie mają miejsca żadne niespodziewane...