Ciekawa byłam co pomyśleć sobie może Zakon, albo Golden Trio, kiedy dowie się w końcu prawdy, po której stronie jestem.
Pierwszą osobą, którą napotkałam był Alastor Moody. Musiał widzieć jak rozmawiałam sobie spokojnie z Gerybackiem, ponieważ patrzył się ba mnie zmieszanym i jednocześnie zdziwionym wzrokiem.
- Wszystko w porządku? - zagadnął lekko zmartwiony.
- Ze mną tak. - Uśmiechnęłam się drwiąco. - Wydaje mi się jednak, że z tobą już nie. Petryficus totalus!
Moody oszołomiony moją nagłą zmianą, nie zdążył się obronić, tylko poleciał do tyłu, upadając na ziemię. Parę osób widziało jak załatwiłam Moody'ego, w tym Granger która chyba jeszcze nie do końca zrozumiała, że to koniec naszej "przyjaźni", gdyż zdziwiona podbiegła do mnie.
- Rose, co się stało? - zapytała.
Po chwili, zanim zdążyłam jej odpowiedzieć przyszedł również Weaslay, tak samo zszokowany jak Granger.
- No choć, przecież widziałaś z kim gadała i co zrobiła. - Ron pociągnął ją lekko za rękę. - Ona chyba..
- No właśnie, może ten śmierciożerca rzucił na nią zaklęciem Imperius! Nie pomyślałeś o tym?
- Lepiej będzie jak go posłuchasz - rzekłam.
Ona natomiast pokręciła głową, najwyraźniej niedowierzając.
‐ To po co było to wszystko?! Nasza przyjaźń. Zawsze mi mówiłaś, że jesteśmy przyjaciółkami.
- Myślisz, że robiłam to z własnej woli? - prychnęłam. - Czarny Pan mi kazał zdobyć wasze zaufanie, więc co innego miałam zrobić.
Hermiona zaczęła coś jeszcze mówić, lecz ja przestałam jej słuchać, gdyż kątem oka zauważyłam jak kilkoro śmierciożerców poległo. Musiałam iść. Zakon nie mógł wygrać. Nie teraz.
- Przepraszam.
Rzuciłam się biegiem w stronę Lupina, walczącego z Avery'm. Musiałam być naprawdę czujna, ponieważ nad głową co jakiś czas przelatywało mi jakieś zaklęcie. Kiedy Lupin zobaczył jak podniosłam na niego różdżkę, prawie nie uniknął zaklęcia, które przeleciało obok jego głowy.
- Co ty ro..
- Drętwota!
Błysnęło światłem i Lupin upadł nieruchomo na ziemię. Wówczas moich uszu dobiegły krzyki w stylu: "zdrajczyni", "ona walczy po ich stronie" co uznałam za naprawdę żałosne, więc nie zwróciłam na nie uwagi.
- Nieźle, Rose - skomentował Avery.
Nie minęło kilka sekund, gdy kolejne zaklęcie poleciało w moją stronę. Na szczęście zdążyłam je odbić. To był Syriusz.
Walka z nim jak dla mnie była w miarę prosta. Robiłam uniki i z łatwością odbijałam zaklęcia. Syriusz używał zwykłych zaklęć, takich jak drętwota czy experialmus. Widać było, że unika zaklęć niewybaczalnych, choć mi może kilka razy zdażyło się ich wykorzystać. Aczkolwiek skoro on w walce ze mną nie korzystał z zaklęć niewybaczalnych, uznałam że aby było sprawiedliwie, ja również przez chwilę przestanę ich używać.
Wszystko było w porządku do momentu, gdy do Syriusza nie dołączyła Tonks. Chyba zauważyła, że Syriusz już lekko nie dawał rady. Rzucałam wszystkie najróżniejsze zaklęcia, które przychodziły mi do głowy. Po chwili stwierdziłam jednak, że walka dwa na jeden na pewno nie jest sprawiedliwa, więc powróciłam do potrzebnych mi wówczas zaklęć niewybaczalnych. Pomimo to wiedziałam, że nawet gdybym dała z siebie naprawdę wszystko, przeciwko nimi dwojga nie dałabym rady. W pewnym momencie, jedyną rzeczą, którą robiłam było odbijanie zaklęć oraz cofanie się powoli do tyłu. Wiedziałam, że wiszę na włosku i zaraz nie zdążę odbić jakiegoś zaklęcia. Tonks i Syriusz patrzyli na mnie wzrokiem pełnym nienawiści, zapewne myśląc o tym samym. Nagle przed oczami ukazała mi się masa czarnego dymu. Przez chwilę myślałam, że dostałam jakmiś oszałamiającym zaklęciem, jednak zaraz potem zdałam sobie sprawę, że to Malfoy, który zjawił się, by mi pomóc. Jednym machnięciem różdżki załatwił Syriusza, który w ciągu jednej sekundy pomknął do tyłu.
- Impedimento! - krzyknęłam.
Tonks stała przez chwilę nieruchomo, nie mogąc wykonać wszelkiego ruchu, po czym oszołomiona poleciała do tyłu. Lucjusz posłał mi złośliwy uśmieszek.
- Drętwota! - usłyszałam głos Kingsley'a.
Zaklęcie trafiło Malfoy'a. Z powodu siły z jaką zaklęcie było rzucone, uderzył on głową w ścianę i aż mnie zabolało. Lucjusz chyba stracił przytomność. Kingsley zafascynowany widokiem leżącego Malfoy'a, nie zauważył jak zaklęcie rzucone przez Greybacka leci w jego stronę. Nie zdążył się obronić.
Wtem usłuszałam krzyk Pottera. Rozejrzałam się, poszukując go wzrokiem. Ujrzałam go biegnącego najprawdopodobniej za Bellatrix, która właśnie uciekała do Artium. Zmierzyłam wzrokiem całe pomieszczenie. Jedyną osobą, której brakowało był Syriusz. Bellatrix musiała go zabić. Zrobiło mi się Pottera nieco żal. Trochę smutnym jest to jak z rodziny nie pozostaje ci już zupełnie nikt.
Wpatrując się tak w tą dramatyczną scenę, nie dostrzegłam jak zaklęcie rzucone przez Moody'ego (któremu zapewne musiał ktoś pomóc powstać) poszybowało w moją stronę. Nie mam pojęcia jakim cudem się to stało, lecz Greyback zdążył obronić mnie zaklęciem tarczy.
- Dzięki - wymarmotałam.
Greyback zajął się następnie jakimś innym aurorem. Do mnie natomiast zaczął iść wściekły Moody. Z taką miną to naprawdę groźnie wyglądał. Cały czas szedł w moją stronę i rzucał najróżniejszymi zaklęciami, nie odrywając ode mnie wzroku. Teraz już nie zależało mi na jego życiu, tak więc korzystałam z zaklęcia uśmiercającego ile tylko się dało.
W pewnej chwili, zaczęło brakować mi siły. Moody był lepszy ode mnie. Podczas ciągłego pojedynkowania, rozejrzałam się, poszukując wzrokiem wszelkiej pomocy. Greyback również zacięcie włączył. Lucjusz leżał wciąż nieprzytomny, a Avery był na skraju poddania się. Inni śmierciożercy albo już dawno nie dali rady albo ich sytuacja wyglądała podobnie do mojej.
- Mam cię Evans ‐ powiedział Moody, z szerokim uśmiechem na twarzy. - Widzę jak już nie dajesz rady. Słono zapłacisz za to co zrobiłaś. Obiecuję ci.
Nagle moja różdżka wyleciała mi z ręki i poleciała gdzieś w bok. Moody uśmiechnął się jeszcze szerzej. Teraz byłam zupełnie bezbronna. Cały czas cofałam się do tyłu, przez co po chwili doszłam do samej ściany. Przywarłam do niej mocno. Moody zbliżył się do mnie i będąc już wystarczająco blisko zacisnął palce na mojej lewej ręce, podciągając rękaw mojej bluzy. Po chwili Mroczny Znak na moim ciele był już całkowicie widoczny.
- Zdradzałaś nas już od początku - rzekł cicho, puszczając w końcu moją rękę, na której pozostał czerwony ślad. Obdarzył mnie spojrzeniem pełnym pogardy. - A my ci zaufaliśmy. Brachiabindo!
Moje ciało natychmiastowo oplotły niewidzialne liny wystrzelone z różdżki Moody'ego. Osunęłam się na posadzkę, nie będąc w stanie wykonać wszelkiego ruchu. Przez moje ciało przeszedł dreszcz strachu. Byłam zdana na łaskę Zakonu Feniksa. Złapali mnie. Co ja zrobiłam?
- Ciekawy jestem gdzie poszłaś na twojej pierwszej misji, którą ci daliśmy - zamyślił się Moody, kucając przy mnie. - Zapewne do swojego Czarnego Pana, co? Może po to by przekazać, że właśnie dołączyłaś do Zakonu Feniksa i będziesz mogła przekazywać nu wszelkie informacje, których się dowiesz.
Pomimo złości i wyczarpania, na moją twarz wkradł się delikatny uśmieszek.
- Brawo, zgadłeś.
Moody nie ukrywając satysfakcji rzucił we mnie jakimś kolejnym zaklęciem. Nie wymawiał jego nazwy na głos, przez co nie wiedziałam co się ze mną stanie. Po chwili jednak szyderczy uśmiech Moody'ego zaczął mi się powoli rozmazywać, a w uszach zaczęło mi piszczeć. Straciłam przytomność.
CZYTASZ
Prawa ręka Czarnego Pana
FantasySzestastoletnia Rose Evans ukańcza właśnie szósty rok nauki w Hogwarcie. Ma kochającego chłopaka i wspaniałą przyjaciółkę, dla której mogłaby zrobić wszytsko. Wiedzie dość spokojne, a nawet nudne życie, w którym nie mają miejsca żadne niespodziewane...