~25~

41 2 0
                                    

Miesiące leciały nieubłagalnie, a ja z dnia na dzień coraz bardziej słabłam. Mój organizm coraz gorzej radził sobie z tutejszymi warunkami, wcale się do nich nie przyzwyczajając. Dodatkowo jadłam coraz mniej. Nie spodobało się to Avery'emu i Lucjuszowi, którzy widząc już kilka razy nienaruszone jedzenie, pozostawione na ziemi, starali się zmotywować mnie do jedzenia. Mi jednak dosłownie brakowało sił, by cokolwiek przełykać. Stało się to dla mnie wręcz bolesne, zwłaszcza, że wszystko co tu nam dawali było twarde. Nie chciałam jednak by się martwili, a więc starałam się jeść chociaż troszeczkę każdego dnia. Jeszcze nigdy odżywianie się nie sprawiało mi takiej trudności.

Powodem mojego przygnębienia mógł być również fakt, że każdy mój dzień wyglądał tak samo. Rozmawialiśmy coraz mniej, ponieważ mimo, iż dobrze wspominałam większość rozmów, które jeszcze jakieś półtora miesiąca temu przeprowadzałam z Lucjuszem i Avery'm regularnie, nagle zaczęło sprawiać mi to trudność. Zwykle więc leżałam lub spałam, na nic innego nie mając siły. Oni również przetsali mnie wołać na pogadanki, jakby też stracili na to chęci. Czasami przeszło mi przez myśl, żeby od paru dni nie mówienia, w końcu się odezwać. Ale to było trudne. Nie chciałam też może zakłócać im spokoju, z myślą, że wolą posiedzieć w ciszy. Trwała ona bardzo długo, niemal nieustannie przez cały miesiąc. Choć nie do końca wiedziałam który, to miałam wrażenie, że jest tym najgorszym. Nie było żadnych żartów na małe polepszenie humoru, żadnych długich, nocnych rozmów. Wszystko ucichło. A przecież jeszcze niedawno, kiedy już i tak było nam ciężko, na pewno nie przyszło mi nawet przez myśl, że może być jeszcze gorzej.

Żałowałam, że już od początku jakoś nie zaczęłam skreślać dni, ponieważ aktualnie tak bardzo zatraciłam się w czasie, że dosłownie nie wiedziałam jaki może być miesiąc lub dzień tygodnia. Nie było już tak ciepło jak było na końcu czerwca, kiedy się tu pojawiłam, aczkolwiek nie mogłam też stwierdzić, że było jakoś niezwykle zimno. Zauważalna była jednak zmiana w zachodach słońca, gdyż od jakiegoś czasu zaczęły pojawiać się szybciej i już po siódmej wieczorem robiło się ciemno. Z tego wszytskiego mogłam jedynie wywnioskować, że powoli zbliża się jesień.

Tak bardzo chciałam już opuścić to miejsce, mieć to wszystko za sobą. Wmawiałam sobie uporczywie, że Czarny Pan na pewno nas nie zostawi, bo przecież złapani zotstali właśnie ci najlepsi z pośród jego zwolenników i musiał zdawać sobie sprawę, że bez nas wiele straci. Skoro w tym roku odwalił już podobną akcję i pokazał, że ma takie możliwości, to dlaczego niby nie miałby przyjść również po nas? Gdyby miał tak zrobić to raczej, zrobiłby to jak najprędzej. Dlaczego więc minęło już parę ciężkich miesięcy, a my wciąż tu tkwimy bez żadnego znaku od niego?

Szczerze mówiąc, brakowało mi tych pocieszeń. Mimo, iż były niepewne i nie do końca uzasadnione, w środku robiło mi się jakby cieplej. Chciałam znów usłyszeć, że jesteśmy w tym razem i, że wszystko będzie dobrze. Jednak już długo minęło od ostatnich podobnych słów, przez co nadzieja we mnie była coraz mniejsza. Coraz mniejsze były jakiekolwiek emocje. Przestałam nawet odczuwać strach, mimo tego, że jeszcze niedawno był on moją codziennością. Chciałam wreszcie coś poczuć. Ale nie potrafiłam wydusić z sobie niczego. Odczuwałam jedynie pustkę..

Leżąc tak na materacu i nieustannie rozmyślając, postanowiłam wreszcie wstać. Nie miałam ku temu jakiegoś celu. Stwierdziłam po prostu, że ciągłe leżenie nie przyniesie mi żadnych korzyści i warto by było się trochę rozruszać. Nie chciałam przecież, aby za niedługo nawet wstawanie było dla mnie trudnością. Nie miałam pojęcia jaka może być część dnia, już nawet nie mówiąc o dniu tygodnia. Ciężkie łańcuchy wywołały hałas, kiedy się podniosłam. Do tej pory nie przestawiłam jeszcze mojego materaca, wciąż leżącego przy samych kratach, mimo tego, że już nie było potrzeby by tam leżał, ponieważ nie rozmawiałam z Lucjuszem czy Avery'm już tak dużo jak wcześniej. Postanowiłam udać się na koniec mojej celi, gdzie znajdowało się małe okno. Będąc już coraz bliżej, zaczęłam odczuwać nadchodzący chłód. Nie zniechęciło mnie to do podejścia jeszcze bliżej. Uznałam, że potrzeba mi lekkiego ożeźwienia. Przystanęłam w miejscu, gdzie pierwszy raz się tu obudziłam. Ustałam na palcach i wyjrzałam przez okno. Od razu poczułam nagły powiew wiatru, który uderzył mnie w twarz. Wpatrzyłam się w tą wielokrotnie widzianą przeze mnie panoramę, która dostatecznie mi się znudziła. Granatowe, burzliwe morze oraz błękitne niebo ze słońcem, mieszczącym się gdzieś po środku to jedyny obraz, który miałam możliwość oglądać. Jedynie niebo zmieniało swój odcień, a słońce miejsce figurowania. Zaciągnęłam się świeżym, chłodnym powietrzem. Jak długo będę jeszcze musiała tutaj tkwić?

Prawa ręka Czarnego Pana Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz