Rozdział XXXIV Wspomnienia część 1.

115 10 15
                                    

Cześć, sorka za dłuższą przerwę, ale po prostu nie byłam w stanie. Nie chcę się roztrząsać nad powodami, to nie miejsce na to.

     Siedziała na łóżku w ambulatorium, obejmując się ramionami i usiłując walczyć ze strachem. Rey drżała, mimo swetra narzuconego na szpitalną koszulę i dodatkowego koca, było jej nieustannie zimno. Dobrze wiedziała, że jak Alana przyjdzie, będzie niezadowolona, kazała leżeć i już kilkukrotnie upominała, Rey nie mogła dłużej wyczuć zbliżającej się obecności. Zastanawiała się, jak niewiele brakowało, aby doktor użyła groźby lub doprowadziła do interwencji Bena, a ta nie miała prawa skończyć się przyjemnie.
     Pojmowała, że zalecenie nie zostało wydane dla kaprysu, ale tak po prostu było łatwiej radzić sobie ze strachem, a nawet przy tym wybiegu, nie stanowiło to prostego zadania. Rey miała zamknięte oczy, usiłowała nie myśleć o tym miejscu, o igle wbitej w jej dłoń, udawać, że usiłowała medytować w kabinie Bena.
     Zbyt głębokie użycie Mocy wyczerpało ją naprawdę mocno, nie dotknęła po tym potęgi, miała wrażenie, że będzie to wyłącznie boleć, mocniej niż teraz. Zawroty i ból głowy nie ustępowały nawet na moment, czuła się paskudnie. Jeżeli dostała jakieś leki, które miały uśmierzyć cierpienie, to te były zbyt słabe, ból momentami oślepiał. Dlatego z mieszaniną ulgi i niepokoju przyjmowała to, że niemal ciągle spała i musiała mierzyć się ze strachem i objawami jedynie w tych chwilach świadomości.
     – Złośnico... – usłyszała ostrzeżenie – dobrze wiem, że nie wolno ci siadać. I nie bądź tak naburmuszona.
     Otworzyła oczy, Ben pogładził ją delikatnie po policzku, mruknęła cicho, szukając momentu zapomnienia w jego dotyku.
     – Nie jestem – powiedziała cicho – po prostu bardzo nie lubię tego miejsca. Czujesz to.
     – Jesteś, znam cię i potrafię wyczuć różnicę marudo.
     Usiadł na łóżku, oparła się o niego, był przyjemnym źródłem ciepła. Czuła strach, nie wiedziało, co miało z nią być. Może chciał, aby tutaj została do rozwiązania sytuacji w tę albo w drugą stronę. Rey wiedziała, że wkrótce nastąpi koniec, Moc szarpała się w niej, powodując silny ból. Nie chciała być w ambulatorium, ale skoro i tak głównie spała, mogła to przeżyć... Ben gładził ją po plecach w uspokajającym geście, wtuliła się w niego i mruknęła z przyjemności.
     – Jestem dzisiaj bardziej niespokojna, zupełnie nie potrafię się wyciszyć Mistrzu.
     – Wiem, spokojnie Rey, to normalne. Nie dostałaś dzisiaj leków uspokajających.
     Wzdrygnęła się, wyjaśniało to irytującą mgłę, którą wcześniej czuła, ale z nią chyba było łatwiej. Poczuła złość na siebie, zacisnęła dłonie w pięści, była aż tak beznadziejna, że nie potrafiła sobie poradzić z lękiem bez chemii. Co z niej był za Jedi? Poczuła, jak ją przytrzymał, obejmując. Mimowolnie jęknęła, bolało ją.
     – Spokojnie, spójrz na mnie Rey. Zanurzyłaś się gwałtownie w Mroku, ostrożnie. Oddychaj.
     Miała poczucie winy, znowu nie potrafiła nad sobą zapanować, oparła się o Bena, gdy przyciskał ją do piersi.
     – Co się stało Złośnico? No już – dodał, wbijając palce w jej żebra, zesztywniała. Ben skądś wiedział o jej paskudnych łaskotkach i choć nigdy nie powiedział tego na głos i nigdy nie wykorzystał, to wiedziała, czym właśnie groził – więc?...
     – Jestem strasznie słaba – powiedziała ze złością, niezdolna do zapanowania nad własnym głosem – pod wszystkimi względami. Psychicznym, fizycznym... Każdym... Jestem przerażona. I nie tym, co nadchodzi! Ale tym, że jestem w miejscu, gdzie wiem, że otrzymam pomoc!
     – Rey... – wyraźne ostrzeżenie sprawiło, że zupełnie zamarła, mimo że Ben nawet nie uniósł głosu – już? Będziesz grzeczna?
     – Tak Mistrzu, jak rozkażesz.
     Przez kilkanaście uderzeń serca panowała głucha cisza, Jedi dawał jej czas na większe wyciszenie swoich emocji, odzyskanie lepszej kontroli.
     ­– Dobrze – powiedział krótko – przeraża mnie, jak fałszywy masz obraz samej siebie. Będziemy musieli nad tym popracować. Przede wszystkim dostałaś leki wyciszające zapobiegawczo, jednak nie dlatego, że uważam cię za słabą. Biorąc pod uwagę, jak aktualnie jakiekolwiek silne emocje wpływają na rozchwianie twojej potęgi, podano ci środki dla bezpieczeństwa. Dostałabyś je niezależnie od miejsca przebywania. Więc przestań się obwiniać. To Mistrz Skywalker w zastępstwie ja decydujemy o tym, na co zasługujesz. Zrozumiano?
     – Tak Mistrzu, zrozumiałam.
     – Wrócimy jeszcze do tej rozmowy. Daj mi rękę.
     Bez dodatkowych słów Rey domyśliła się, o którą chodziło, co zdecydowanie jej się nie spodobało. Zacisnęła zęby, usiłowała się zachować, tak jak powinna, walczyła z odruchem wyrwania się. Padawanka napięła się, gdy odpiął rurkę, doprowadzającą jakiś płyn, Alana robiła to, aby podać jakiś dodatkowy lek i nigdy nie było to przyjemne. Najwyraźniej rycerz również potrafił podać je w taki sposób. Ben, choć był zdecydowanie lepszą alternatywą, sama jego obecność uspokajała. Mimowolnie Rey zaczęła oddychać szybciej, zamknęła oczy i odwróciła wzrok.
     – Spokojnie, oddychaj – powiedział łagodnie, na moment puszczając jej rękę i gładząc ją po policzku. Padawanka najwyższym wysiłkiem woli pozostała nieruchomo, ale nie wiedziała, jak długo wytrzyma – jesteś bezpieczna, nigdy cię nie skrzywdzę. Otwórz oczy.
     Ku jej zaskoczeniu, zamiast wykorzystać strzykawkę, zaczął owijać miejsce czystym bandażem, niestety bez wyciągania igły.
     ­– Zostaje Rey – dodał ostro – nawet nie próbuj mnie namawiać do wyciągnięcia wkłucia. Zabieram cię, ale twoje zdrowie jest w złym stanie i dla bezpieczeństwa musi pozostać na miejscu. Potrzebujesz pomocy, aby się ubrać?
     Skrzyżowała ręce i posłała mu twarde spojrzenie, nie czuła się aż tak wykończona, aby nie móc wykonać prostej czynności. Przespała najgorsze. Dopiero po chwili złość zmieniła się w ukłucie strachu. Ben wiedział, że potrzebowała niezależności, a jednak... Zadał to pytanie, sądząc, że osłabła na tyle, że jego pomoc mogła okazać się konieczna. On widział jej wyniki medyczne, sama ze strachu nie chciała ich poznać.
     – Rey – powiedział spokojnie – wiem, że trudno ci to zaakceptować, ale jest z tobą naprawdę źle. Najpierw przez dwa dni nie odzyskiwałaś przytomności, a później ta wizja... Nie chcę, aby coś ci się stało, a ja nie mam problemu, aby ci pomoc. I przypominam, że miałaś się zachować.
     – Poradzę sobie ­– powiedziała cicho, z trudem zachowując względny spokój.
     – W porządku, jednak nie zostaniesz sama.
     – Okej – mruknęła cicho, nie wstydziła się Bena.
     Rey uniosła ręce, aby ściągnąć sweter. Skrzywiła się, jeden z upadków sprawił, że bolał ją bark, kiedy nim ruszała. Zacisnęła zęby, potrafiła sobie radzić z bólem. Ściągnęła ciepłą tkaninę, a potem okropną szpitalną koszulę. Zrobiło jej się jeszcze zimniej, zadrżała. Ben bez słowa zaczął odczepiać elektrody, milczała, czując wstyd z powodu strachu. Gdy pocałował ją w ślad po czujniku, zadrżała, ale nie ze strachu i zimna, nie znała takiego uczucia. Ubrała się pod czujnym okiem rycerza, mimowolnie potarła oczy ze złością, znowu czuła senność.
     Bez słowa podał jej płaszcz, podziękowała skinieniem głową, przyzwyczaiła się do tego, ten rodzaj troski nie przeszkadzał Rey.
     – Co ze mną będzie Mistrzu? – spytała cicho, była wystraszona, chciał ją zabrać mimo tego, że, spytał, czy potrzebowała pomocy w ubraniu się.
     – Później.
     Przełknęła ślinę, Ben doskonale panował nad sobą, ale... Miała wrażenie, że był spięty, chociaż spytała go jako Jedi, to... po prostu musiała zadziałać. Rey pojmowała, że mogła z tego nie wyjść, Moc w niej po prostu zabierała siły, czuła się coraz gorzej, mimo opieki. Od dawna nie bała się śmierci, doświadczyła znacznie gorszych rzeczy, ale obawiała się opuszczenia Bena, tego, co z nim się stanie, gdy ona odejdzie. Wyciągnęła dłoń i położyła ją na jego ramieniu, niczego nie mówiła, wypowiedzenie na głos myśli skrzywdziłoby ich oboje.
     – Chodź – powiedział zaskakująco łagodnie, ale wiedziała, że nadal mówił jako Mistrz. Może tak po prostu było łatwiej, trzymać się określonego miejsca, odsunąć emocje.
     Skinęła głową, nic nie mówiąc, ufała mu, jeżeli ktokolwiek nie pogubił się w tym, co się działo, był to on.
     Poczuła zaskoczenie, kiedy wprowadził ją do jednego z hangarów. Zacisnęła i rozluźniła pięści, nie wiedziała, czy to dobry pomysł. Obawiała się, że kolejna zmiana środowiska pogorszy wizje. Ostatnia była naprawdę zła, nie pamiętała szczegółów, ale dostała silne leki, dopiero one zdołały ją wyciszyć. Rey coraz bardziej bała się siebie, co zrobi przy kolejnej? Nie chciała stać się zagrożeniem, a strach mógł doprowadzić do bezmyślnego ataku. Rycerz potarł jej ramię, wyraźnie chciał, aby się rozluźniła, mimo że sam nie znajdował się w najlepszym nastroju.
     – Spokojnie, jestem przy tobie Rey, nie denerwuj się.
     Nawet nie odpowiedziała, nie miała siły wyjaśnić, czego się obawiała. Po prostu była już tym wszystkim zmęczona. Miała wrażenie, że przynajmniej od bitwy ani razu całkowicie nie wypoczęła. Nie miała dość energii, wyssanej przez Moc, aby panować nad emocjami. Ben chwycił ją za dłoń i pogładził kciukiem po wierzchu, prowadząc w stronę niewielkiego statku.
     Bez słowa zajęła miejsce drugiego pilota, starając skupić się, aby nie drżały jej ręce. Szybko uznała, że ustawienie fotela było nieodpowiednie dla jej wzrostu i przysunęła się bliżej. Zmarszczyła brwi, kiedy rycerz, zamiast zająć się konfiguracją własnej strony, sięgnął po wiszące pasy i zaczął ją przypinać. Odruchowo przytrzymała jego rękę, czuła się naprawdę dziwnie, a napięcie nie chciało opuścić. Nie miała nic przeciwko zabezpieczeniu – przynajmniej do czasu wejścia w nadprzestrzeń – ale zawsze zajmowała się tym sama przed startem.
     – Rey – skarcił ją, ale nie zrobił niczego, aby się wyrwać, mimo że nie byłaby w stanie go powstrzymać – nie sprzeciwiaj się, puść mnie. Nic się nie dzieje, nie skrzywdzę cię.
     Nie o to chodziło, zupełnie nie o to. Nie bała się Bena, dawna nie. Czuła niepokój, ale nie przed pewnego rodzaju skrępowaniem, to były tylko i wyłącznie pasy bezpieczeństwa. Co więcej, gdyby dla uwiarygodnienia jakieś historyjki, rycerz wyciągnąłby kajdanki, bez protestu podałaby mu ręce. Tylko nigdy wcześniej Ben nie wyręczał jej w taki sposób, pamiętała, że wcześniej tylko raz, potrze... Chciała sama, ale ręka i ramię zbyt bardzo bolały, niechętnie pozwoliła mężczyźnie, aby pomógł.
     – Rey? Co się dzieje? Otwórz oczy...
     Stłumiła jęk, wykonując polecenie Jedi. Była już zapięta, a on delikatnie trzymał jej głowę, na jego twarzy malowało się zmartwienie i coś, czego nie spodziewała się u niego kiedykolwiek ujrzeć, nie u Bena. Ale rycerz był zmęczony.
     – Przebłysk – mruknęła cicho, nie musząc wyjaśniać niczego więcej. Skoro nawet taka luźna myśl wystarczyła, było z nią źle.
     Pogładził ją delikatnie po policzku, zamrugała, usiłując odgonić zbierające się łzy, sytuacja była naprawdę poważna, coś, co było od kilku lat jej nieodłączną częścią, niszczyło Rey od środka. Dla niej najgorsze było to, że Ben również cierpiał. Potrząsnęła głową, chcąc powrócić w pełni do rzeczywistości, znalazła się na statku nie bez powodu, a przez durną słabość zapewne złapali opóźnienie. Przesunęła dłonią po przyciskach i przełącznikach, szybko znajdując właściwe, aby skonfigurować konsolę.
     – Co robisz?
     Rey zacisnęła powieki, tłumiąc złość.
     – Mistrzu, potrafię pilotować większe statki, a tym modelem już latałam. Jesteś znacznie lepszy, dlatego nie usiłuję ci zabrać sterów. Mimo to Mistrzu chyba lepiej być przygotowanym na różne ewentualności. O ile ten konkretny statek nie ma jakiejś usterki, powodującej, że lepiej nie konfigurować pulpitu pomocniczego.
     Rey starała się mówić spokojnie, pilnować swojego głosu mimo kotłującej się w niej złości i strachu i tego, że jej bariera emocjonalna nie istniała, więc Ben doskonale mógł wyczuć wszystkie emocje.
     – Działa – powiedział – ale masz odpocząć, będziesz potrzebować dużo siły.
     – Ale...
     – Nie Rey, to rozkaz. Nie testuj mojej cierpliwości, kroczysz po bardzo wąskiej ścieżce. Przypominam, że twoja kara nie została zakończona. Na to, jak zachowywałaś się w trakcie pobytu w ambulatorium, przymykałem oko, bo wiem, jak źle to znosisz. Więc?...
     Pochyliła głowę, Ben wyraźnie był nie w humorze, a jeszcze jako jego uczennica nauczyła się, że nie należało w takich momentach się wychylać. Zwłaszcza że dzisiaj już ustawiał ją do pionu, to było ostatnie ostrzeżenie.
     – Będę posłuszna Mistrzu – powiedziała cicho.
     Przynajmniej nie skarcił jej, gdy podziwiała, jak szybko przebiegał po panelu kontrolnym, kiedy Jedi nie pozwalali Rey na samodzielne pilotowanie, lubiła na nich patrzeć, obaj byli wybitni, chciała się od nich uczyć.
     Odczekała kilka minut po wejściu w nadprzestrzeń, nim zdecydowała się porozmawiać, nawet ryzykując jego gniew.
     – Martwię się o ciebie Ben – powiedziała cicho – kazałeś mi nie zapominać o sobie, ale... Boję się, że robisz teraz to samo. Co się dzieje?
     – Zaczynam nie lubić twojego talentu.
     Przechyliła głowę, przecież wiedział, że nie potrafiła przeniknąć przez barierę, wątpiła, aby było to możliwe.
     – Myślę, że bardziej ja go nie znoszę. Poza tym... Nie wiem, czy jeszcze cokolwiek od kogokolwiek czuję... – dodała z żalem – Ben... Nie nazwałam cię Mistrzem nie bez powodu. Dbasz o mnie, pozwól mi zadbać o ciebie.
     Podniósł się, szybko odpięła klamrę, i wstała, aby się w niego wtulić.
     – Doigrałaś się – wyszeptał ostro jej do ucha – wiem, rozbestwiłaś się dzisiaj padawanko, więc ci nie odpuszczę. Zwłaszcza że ostrzegałem cię. Dodatkowo muszę mieć pewność, że na miejscu wykonasz każdy mój rozkaz bez chwili wahania. Każdy Rey.
     Miała nieco inne zdanie o swoim posłuszeństwie, ale ufała mu jako Mistrzowi, kary, które wymyślał, były dotkliwe, ale nigdy nie miała wrażenia, że niesprawiedliwe.
     – Powiesz mi, gdzie lecimy?
     Westchnął i przeczesał włosy palcami, dotknęła jego policzka w uspokajającym geście, mimo że sama miała wrażenie, że serce wyskoczy jej z piersi.
     – I tak tego nie uniknę, więc może faktycznie lepiej cię przygotować. Zabieram cię do ruin Świątyni Jedi, tej, w której się uczyliśmy.
     Zielony strzał przeszył niebo, Rey krzyknęła, upadając na ziemię i chroniąc głowę. Była już przemoczona, mimo deszczu dym odbierał jej oddech, błoto przyniosło dziewczynce nawet ulgę. Od razu zasłoniła usta dłonią, orientując się jakim błędem był krzyk.

Nadzieja REMAKE |Reylo|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz