Rozdział 21

126 11 0
                                    

Używam całej siły, aby otworzyć oczy. Co końcowo mi się udaje.

Całe pomieszczenie jest w białym kolorze. Do tego leżałam na nie swoim łóżku. To chyba było Skrzydło Szpitalne.

Tak jak myślałam po mojej prawej stronie siedzi Mattheo. Nadal trzyma mnie za rękę i przygląda się każdemu mojemu ruchowi. Widzę w jego zielonych oczach strach. Boi się. Martwi się o mnie.

Okręcam głowę powoli w lewo. Widzę po kolei Toma i Mike'a, Theodora, Pansy, Draco, Blaise I Victora.

Gdy spoglądam na ostatniego, chłopak się uśmiecha czego ja jeszcze nie mam siły odwzajemnić.

Znów słyszę kroki. Dwóch osób to Tom i Mike . Tym razem nie oddalają się odemnie tylko przybliżają. Mikę zatrzymuje się w oddali odemnie, a Tom dalej stawia pewne kroki w moją stronę. Zatrzymuje się dopiero z mojej lewej i łapie mnie za lewą rękę.

-  Spadłaś specjalnie z miotły? - spytał, na co ja zaczęłam patrzyć w prawo i w lewo kilka razy, aby innym  mniej męczącym sposobem powiedzieć nie.

Zrozumiał, bo zaczął kiwać głową. Podniósł wzrok ze mnie na Mike i Draco.

-  Was dwóch mi pomoże - powiedział i zaczął iść do wyjścia. - Idziecie?

Cała trójka wyszła. Najbardziej bałam się o Mike'a i co mój brat chce zrobić.

Wróciłam wzrokiem do pozostałej czwórki. Mattheo nadal siedział po mojej prawej i trzymał moją rękę. Blaise był teraz bliżej mnie i opierał się o barierkę na końcu mojego łóżka. Za to Victor i Theo nadal stali w tym samych miejscach, a Pansy siedziała teraz po mojej lewej stronie i patrzyła na mnie tym zmartwionym wzrokiem, którego nienawidzę.

- Estell przepraszam. Tak bardzo cię przepraszam. Tamta kłótnia była bez sensu. Brakuje mi ciebie - mówiła, a w jej oczach pojawiły się łzy. Napływało ich coraz więcej z każdą sekundą mojej ciszy.

Nie mogłam, nie miałam siły nic odpowiedzieć, więc poprostu delikatnie wyciągnęłam w jej stronę lewą rękę, aby pokazać, że wszystko jest już okej.

Złapała za nią i się uśmiechnęła. Czego ja znów nie mogłam jeszcze zrobić.

- Mattheo idź do pani Pomfrey po coś na wzmocnienie - powiedziałam przez telepatię do brata.

- Theodore idź do pani Pomfrey po coś na wzmocnienie dla Estell - mówi mój brat do chłopaka stojącego w oddali.

Aha. Dobra, nie ważne kto pójdzie, bylebym dostała w końcu coś na wzmocnienie.

Chłopak idzie i wraca po kilku minutach z pielęgniarką.

Kobieta ma na sobie ciemnoczerwoną sukienkę od uniformu i biały podobnie długi fartuch. Na głowie ma biały czepek.

- Widzę, że się już obudziłaś - stwierdza pani Pomfrey podchodząc do mnie z fiolką.

- Chłopcze podnieś trochę jej głowę, aby mogła nalać jej do ust eliksir - mówi do mojego brata, a ten odrazu wstaje i delikatnie podnosi mi głowę. A kobieta, tak jak mówiła, wlewa mi do ust eliksir wzmacniający.

- Za kilka minut powinien zacząć działać - stwierdza i zaczyna odchodzić.

- Kiedy Estell będzie mogła wyjść? - Pyta Pansy.

- Raczej dziś wieczorem - mówi i wchodzi do swojego gabinetu nim ktoś zdołał znów o coś zapytać.

Siedzieli ze mną do pory obiadowej, potem poszli do WS zostawiajac mnie samą. W sensie niby była tu pani Pomfrey, która się mną zajmowała, ale przyszła tu jedynie, aby dać mi posiłek i wróciła do swojego gabinetu, gdy powiedziałam, że już mam siłę sama zjeść.

Mroczna Córka //Estell Riddle// Mrok#1 [WOLNO PISANE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz