Rozdział 20

291 23 2
                                    

Xavier

Radość dzieciaków, gdy tylko dałem im mikrofon aby śpiewali moją piosenkę, była nie do opisania. Uśmiechałem się tak długo i tak szczerze, że cała szczęka bolała mnie od jakiś czterdziestu minut. Sprzątałem wraz z Claire pozostałości po bardzo udanym festynie.

Cieszyłem się, że moja obecność w tym miejscu przyniosła tym malcom tak wiele radości. Byłem również dumny z siebie, że mogłem zrobić coś dobrego dla dzieci, których dobroć nie spotyka na każdym kroku. Nie wiedziałem co mnie pchnęło, aby tak bardzo ich uszczęśliwić, ale czułem z nimi niebywałą więź.

Taką, którą od zawsze pragnąłem czuć.

Taką, której nie poczułem ani z moim zmarłym już ojcem, ani z uzależnioną od alkoholu matką. Prawdę mówiąc, byłem do nich podobny. Te dzieci były odwzorowaniem małego mnie. Byli tacy beztroscy, nieświadomi czyhającego w dorosłości zagrożenia, które prędzej czy później ich dopadnie.

A ja zapragnąłem ich wszystkich ochronić.

Chciałem im wszystkim zapewnić życie takie, jakie zawsze ja pragnąłem mieć. Aby nie musieli się martwić czy starczy chleba na kolejny dzień, aby nie bali się mówić co myślą, aby nigdy nie musieli sobie niczego odmawiać. Aby po prostu mogli normalnie żyć. Chciałem im dać to, czego nie dostałem od swoich rodziców ja i mój brat.

Obserwowałem brunetkę, która z nieznikającym z ust uśmiechem zbierała z trawy serpentyny. Jej jasno różową koszulę rozwiewał wieczorny wiatr, sprawiając, że wyglądała tak cholernie beztrosko i pięknie. Jej brązowe włosy spięte były teraz klamrą, a pojedyncze kosmyki wysunęły się, opadając na zaróżowione policzki. Wyglądała jak ucieleśnienie największych marzeń.

Wyglądała jak moje marzenie.

— Gapisz się. — Wymamrotała, łącząc nasze spojrzenia.

Uniosłem kąciki ust i postawiłem dwa kroki w jej stronę.

— Jak jest na co, to się gapię — odparłem, podnosząc jedną serpentynę i wrzucając ją we włosy Flores.

— Żeby mnie poderwać musisz się bardziej postarać — prychnęła, a ja z zaskoczenia rozchyliłem usta.

Nie znałem tej jej pyskatej wersji, ale już wiedziałem, że mi się spodoba. Prawda była taka, że Claire podobała mi się w każdej wersji. Nawet w tej, gdyby była komarem. Takim wyjątkowo wkurwiającym komarem, który brzęczy nad uchem, jak ty próbujesz zasnąć.

— To mój urok nie jest wystarczającym podrywem?

— Proszę cię — jęknęła bezsilnie, odrzucając głowę w tył. — Mam się zakochać, czy zniechęcić?

No teraz to moje ego ucierpiało.

— Uraziłam cię, co? —  zakpiła, wybuchając po chwili śmiechem.

A ja stałem jak wryty, nie wierząc, że to wciąż jest dziewczyna, która w krótkim czasie skradła moje serce. Nie. Ona go nie skradła, ja sam jej je oddałem.

— Myślałem, że tak naprawdę nigdy nie przestałaś mnie kochać, ślicznotko — odparłem, siadając w lekkim rozkroku na ławce.

Brunetka przewróciła oczami i usiadła obok mnie. Punkt dla mnie, Flores.

Claire wierciła się nerwowo, co chwilę splatając i rozłączając dłonie na zmianę. Błądziła wzrokiem, jakby bała się coś powiedzieć. Stąpała nogą, rozdmuchując piach na moje buty, ale ja i tak nie spuszczałem wzroku z jej buzi. Mimo stresu, który był widoczny na jej mimice, wyglądała idealnie.

Ethereal DestinyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz