Rozdział 3.

425 12 2
                                    

Asher

Chłodna ściana owiała moje plecy swoim zimnem, kiedy trzask otwierania kłódki kraty dobiegł do moich uszu. Uniosłem zaczerwienione oraz przekrwione gałki oczne na strażnika celi, który z nietęgą miną rzucił w moją stronę:

- River, możesz stąd spadać. - podniosłem się z betonu na jakim pod ścianą siedziałem oparty od dobrych paru godzin. Poprawiłem swoją kurtkę i wsunąłem dłoń do kieszeni. Uśmiechnąłem się głupio do oficera i posłałem mu znak salutowania, przechodząc przez próg celi.

Czułem się jak król.

Jednak moja radość nie trwała wiecznie. Tuż na końcu korytarza, przy stanowisku do odbioru swoich rzeczy ujrzałem pieprzonego oficera, który od paru miesięcy śledził mnie i Ricka. Wkurwiał mnie, bo udaremnił już parę naszych transakcji i usilnie starał się znaleźć powiązania między naszymi a kartelem z LA.

Nie, żeby takie nie istniały, ale dobrze strzegliśmy swoich prywat i jeśli coś wiedział, to znał tylko plotki.
Każdy wszystko wiedział.
Ale tylko nieliczni mieli na to dowody.

- Co tam staruszku? - rzuciłem w jego stronę, głupio się uśmiechając. Znałem te wszystkie procedury, bo dziś był piąty dzień pod rząd, kiedy złapali mnie na dołek podczas wielkiej imprezy w Long Beach.
Kilki dniowej, balangi, podczas której ścigałem się już dziesięć razy. Cały drugi świat zebrał się na starym torze i opijał się, ćpał a następnie wygrywał horrendalne pieniądze.

Zabrałem więc swoje rzeczy z plastikowego pojemniczka, ciesząc się ciszą jaka nastała między mną, a tym idiotą z federalnych.

John Harrison.
Jakże filmowe inicjały jak dla agenta FBI będącego na tropie kartelu z Los Angeles.
Powoli zaczynałem wierzyć w to pierdolenie o przeznaczeniu. Widziałem te obskurne ściany już po raz kolejny w tym tygodniu, więc może to tu było moje miejsce.

- Żegnam. - zasalutowałem w stronę średniego wzrostu mężczyzny z delikatnym wąsem pod nosem oraz z nieułożonymi włosami na głowie. Wyglądał trochę jak rozwścieczony szop pracz, ale wolałem mu tego nie mówić.

Silna dłoń oplotła moje przed ramie, gdy wyminąłem go w przejściu pokoju. Uniosłem kącik swoich ust, czując, jak wielką nienawiścią pałał do mnie człowiek stojący tuż obok mnie.
To aż zabawne, że nie połączył faktów. Ożenił się z kobietą o takim samym nazwisku co ja, a jednak jako detektyw nawet nie pomyślał, że mogę być jej bratem.

Och biedna Larissa River.

- Nie wiem, jak ty to robisz River, ale uwierz mi, że miarka goryczy w końcu się przeleje. - prychnąłem na jego słowa. - A ty wylądujesz za kratkami. Obiecuję ci to, jak ostry seks swojej żonie na wieczór. Rozumiesz mnie? Będziesz gnił za kratkami z O'Nealem, Zetą i Igrekiem gdy tylko dobiorę się do ich tyłków. Na czele z tobą traficie wprost na dożywocie.

Poczułem, jak przez moje ciało przetacza się wielka fala śmiechu, który od samego brzucha pokierował się na twarz. Nie mogłem powstrzymać się przed głośnym rechotem, który wydobył się z moich ust.
Nic na mnie nie mieli poza pojedynczymi wybrykami. Nie mogli mi nic zrobić, co najwyżej possać.

- Wiesz, co możesz zrobić? - poczułem, jak gniew bierze nade mną górę. Wyrwałem się z jego uścisku i poprawiłem swoją kurtkę, wyciągając z jej kieszeni paczkę papierosów. - Możesz przekazać swojej żonie, że pierdole ją wraz z jej idealnym życiem. - wsunąłem papierosa do ust, nie odpalając go jednak. - Podpisane, jej pierdolony koszmar.

Widziałem zmieszanie na jego twarzy, a po chwili furię, jaka wybuchłą w jego oczach.
Oglądanie błogo nieświadomych ludzi, którzy jeszcze nie widzą o tym co ty wiesz od dawna, było wybitnie zabawne.

Now it's done, My Love #2 [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz