Rozdział 30.

357 11 2
                                    

John Harrison - śledczy z DEA

Siedząc przy swoim biurku, uzupełniałem kolejne raporty z ostatnich godzin. Musiałem zapisać każdy dokładny punkt z listy, jaką przekazali mi technicy. Wszystko, co zostało znalezione, musiało być dołączone do raportu, ale moja głowa nie dawała mi spokoju. Musiałem przestudiować wszystkie papiery, jakie dostałem na swoje biurko.

Zgubiliśmy ich,
Nie było po nich śladu. Żadnej wskazówki, zostawionego przypadkiem listu czy cholernego śladu kół samochodu, który powiedziałby nam, gdzie mogli pojechać.
Nic,
Kompletne zero.

Sprawa znowu stanęła w miejscu, a ja nie miałem pewności, czy oni właśnie nie urządzają sobie jakichś strzelanin w środku pieprzonej puszczy, bo tam również mogli się dostać.
Cały stan wiedział, kogo ma szukać. Jakie nazwiska sprawdzać i czyje paszporty unieważniać.

Asher River, Elena Russo, Rick Crabtree i Kaia Nicholson.
Raphael O'Neal oraz nijaki 'Aiden' - wszyscy byli poszukiwani listem gończym jako podejrzani o udział w nielegalnej grupie przestępczej rozprowadzającej narkotyki, pozyskane spoza granic stanów.

Tak zwany Kartel z Los Angeles.

Małolaty bawiły się w gangsterów. Mieli na swoim koncie sporo ofiar. Z naszych kartotek wynikało, że Asher River zabił co najmniej dziesięć osób w ciągu ostatniego roku. Raphael O'Neal miał ich na końce pięć razy tyle, chociaż nie sądzę, aby to były zamknięte listy. Wiele ciał nie znaleziono.
Nikt nie będzie również zgłaszał zaginionego przestępcy.

Przetarłem zmęczoną twarz dłońmi. Powoli traciłem chęci na zdobycie większej ilości dowodów. Jedyne co miałem w głowie to zdjęcie z tamtego mieszkania.

Sięgnąłem do kieszeni swojego garnituru. Wyciągnąłem zgiętą na cztery części kartkę, z nadrukowanym z jednej strony zdjęciem. Ta sama grupa uśmiechniętych osób spoglądała na mnie. Te same twarze, które rozpoznałem, a których naprawdę nie chciałem.

Asher był bratem mojej Larissy.
Wiedziałem, że miała rodzeństwo, jednak kiedy poznaliśmy się blisko sześć lat temu, mówiła, że nie utrzymuje z nimi kontaktu.

Czy rodziny River było więcej? Jeśli tak, to ile z jej członków było zamieszanych w działalność kartelu i co wiedziała moja żona?

Nie wróciłem do domu, odkąd wyszedłem z mieszkania Rivera. Od paru dni śpię na swoim fotelu w gabinecie, bo nie jestem w stanie spojrzeć w oczy kobiecie, którą kocham. Która ma za mną dziecko.

Larissa mnie okłamała i mimo tylu lat z nią spędzonych, nie mogłem jej już dłużej ufać.

- Szefie? - spojrzałem w kierunku Jeffreya. - Ktoś do pana. Czeka w pokoju przesłuchań.

Zmarszczyłem brwi na jego słowa, starając się jednak panować nad swoją mimiką. Skinąłem głową w jego kierunku i po chwili Jeffrey zniknął mi z oczu. Odchrząknąłem głośno, starając się ułożyć w głowie wszystkie puzzle w odpowiedni sposób.

Nie chciałem mieć sporego zaskoczenia, zanim wejdę do pokoju. Nie mogłem dać po sobie poznać, ze jeżeli to ktoś, kto mógłby mi pomóc w tej sprawie, to się go niespodziewana.
Miałem rękę na pulsie - a jeśli jej nie miałem - musiałem ją kurwa komuś ukraść i udawać, że jest moja.

Stawałem się przez tę sprawę nakręcony. Starałem się myśleć jak oni.
Prali pieniądze, sprzedawali narkotyki - a na co dzień kupowali podstawowe produkty w supermarketach, niczego ani nikogo się nie bojąc.

Wstałem ze swojego miejsca i poprawiając marynarkę, zapiałem jej guzik. Zabrałem ze sobą pierwszą lepszą teczkę z aktami, leżąca na biurku. Nie mogłem wyglądać jak dziecko we mgle, mimo że nim kurwa byłem. Nie mogłem dać poznać po sobie, że nic nie wiem, nawet jeśli tak do cholery było.

Z trudem było mi przyznać, że kartel z Los Angeles łudząco przypominał sprawę Karelu z Cali - a każdy wie, jak kończył Escobar i jego współpracownicy, a co gorsza - wrogowie.

Wyszedłem z gabinetu i skierowałem się w odpowiedni korytarz.

- Szefie! - usłyszałem za sobą i stanąłem w miejscu, powoli odwracając się na pięcie. - Szefie mamy coś.

- To się streszczaj. - rzuciłem lekko zbyt oschłym tonem. - Czeka na mnie świadek. - skłamałem. Chociaż nie do końca.
Ktoś czekał, to prawda.
Ale nie miałem pojęcia, kto uznał, że przyjście od mnie na kawkę bezie idealnym pomysłem.

- Brat Russo wjechał od stanu. - spoglądałem na niskiego blondyna, którego imienia nawet nie znałem. Poprawiał nerwowo okulary, i pokazywał mi coś na papierach akt w jakieś teczce.

Szczerze mnie to nie interesowało, bo w mojej głowie zakodowane zostało tylko jedno.

- Dlaczego go nie zatrzymali? - stanąłem w miejscu, nerwowo pocierając swoją brodę. Chłopak spojrzał na mnie niepewnie. Nie wiem, kim był i kto go do mnie wysłał, ale wyglądał, jakby miał się zaraz zesrać w gacie.

Ponownie poprawił swoje okularki i przełknął głośno i nerwowo ślinę.

- Nie ma nakazu zatrzymywanie rodziny Russo. Współpracują z policją w Rzymie. - wypowiedział na jednym tchu, co rozbawiło mnie bardziej, niż powinno. Zaśmiałem się krótko pod nosem i zbliżyłem się do niego o krok.

- To, co ten chłopaczyna robi w stanach? -spytałem, uderzając w trzymaną przez niego teczuszkę. - Co on kurwa robi w Kalifornii, co? - mój ton był ostrzejszy, ale nie zwracałem na to uwagi.

- My... nie wiemy tego jeszcze. Wyszedł z lotniska o...

- Nie obchodzi mnie kiedy wyszedł z lotniska, tylko dlaczego nikt go na nim nie zatrzymał! - uderzyłem dłonią o ścianę koło nas.
Wkurwiało mnie to. Wkurwiała mnie ta niewiedza i szczątkowe informacje.

Dlaczego złapanie tych pieprzonych małolatów było tak trudne? Wszyscy mieli po niespełna dwadzieścia lat, a panowali swoim półświatkiem, zachowując się jak bogowie.

Z O'Nealem mieliśmy od lat problem. Prał swoje pieniądze, inwestując w akcje, które mimo ryzyka zawsze dawały cholernie wielkie zyski. Wszystko było wpisane w jego akta, ale nigdy nie został o nic oskarżony.

- Nie było nakazu, chłopak nie przewoził niczego zabronionego i... - dzieciak się tłumaczył. Nie wyglądał na starszego niż maksymalnie dwadzieścia pięć lat, wiedziałem więc, że musiał być świeżynką w naszych szeregach. Przyjmowali teraz idiotów czy po prostu kogo popadnie z ulicy?

- Ale jest bliską rodziną dziewczyny, która jest zamieszana w ten cholerny kartel, więc z jakiegoś jebanego powodu przyleciał nie przypadkowo właśnie tutaj! - zmiąłem jego teczuszkę w dłoni, zgniatając dokumenty, jakie się w niej znajdowały. Wrogim spojrzeniem taksowałem jego przerażony wyraz twarzy. Nerwowo poprawił swoje okularki, aż w końcu ponownie się odezwał.

- My... dowiemy się, gdzie pojechał i po co tu przyleciał.

- Mam kurwa nadzieję, ze się tego dowiecie. - odpuściłem. - A teraz przepraszam, mam przesłuchanie.- uśmiechnąłem się sztucznie i powoli przeczesując swoje włosy dłonią w tył, spokojnym krokiem ruszyłem do czarnych drzwi na końcu korytarza.

Odchrząknąłem, poprawiając swoją marynarkę, nim wkroczyłem do środka.

W wówczas od razu miałem ochotę wezwać kogoś do skucia człowieka, jaki przede mną siedział.

Wyrachowany uśmiech, pewna siebie postawa i plik dokumentów leżących na stole przed nim. Założył ramiona na piersi i przyglądał mi się, ja staremu, dobremu koledze.
A ja, mimo że go znałem, nie miałem nigdy nawet myśli w głowie, aby traktować go za kumpla.

Now it's done, My Love #2 [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz