Rozdział 11

355 10 2
                                    

Asher

- Powinienem ci wpieprzyć za to, co odjebałeś. - pierwsze co usłyszałem po wpuszczeniu przyjaciół do małego pokoju wynajętego w motelu na obrzeżach Rzymu to groźba, którą Rick byłby w stanie spełnić.

A następnie poczułem, jak jego silne ramiona oplatają moją osobę.

I poczułem, jakby ten uścisk był czymś, czego brakowało mi od dawna. Jakby wsparcie jakie mi okazywał, dopiero teraz do mnie dotarło, co przecież nie było prawdą. Od dawna wiedziałem, że mam w nim oparcie.
A jednak ten jeden, prawie niż nieznaczący dla wszechświata gest, sprawił, że moje ciało przestało się spinać, a jakaś część w moim mózgu odblokowała wspomnienia w mojej głowie.

Wspomnienia gdy nie byliśmy sami, kiedy byliśmy w komplecie. Gdy nie brakowało żadnej części naszej rodziny.
Gdy wszyscy byliśmy razem, a Erick żył.

Kiedy Crabtree odsunął się ode mnie na parę kroków, wchodząc do wnętrza pokoju motelowego, jego miejsce zastąpiła Nicholson.
I ta dziewczyna nie pierdoliła się w tańcu. Wiedziałem to już od dawna, ale w tym przekonaniu utwierdził mnie cios od niej prosto w brzuch.
Zwinąłem się z bólu.

- Dzięki. Ciebie też miło widzieć ruda. - syknąłem, zaciskając ramiona na swoim brzuchu.

- Jeszcze raz odpierdolisz taką akcje River, a znajdę cię nawet na głębi pieprzonego Pacyfiku i odholuje do domu, gdzie dostaniesz wpierdol od Ricka, jasne? - poczułem, jak moje usta rozszerzają się w szerokim uśmiechu. Po chwili oboje skierowali się do wnętrza "mieszkania", o ile salon z rozkładaną kanapą małą kuchnią, sypialnią i łazienką mogłem nazwać mieszkaniem.

Jak to mówią, ciasne, ale własne.

Zamknąłem nas od środka i wszedłem jeszcze do małej kuchni, kierując się do lodówki, w której poza paroma butelkami piwa i mlekiem nic nie było.

Sięgnąłem po trzy z nich i wkroczyłem do małego salonu, z którego drzwi wbudowane zaraz obok małego przejścia na balkon, prowadziły do sypialni - a właściwie jedynie pomieszczenia z wielkim łóżkiem, bo nic poza nim i oknem się tam nie mieściło.

- Czyli to prawda? - zagadnął Ricky, kiedy podałem mu butelkę, a on jak pieprzony neandertalczyk, otworzył ją zębami,

Sięgnąłem do stolika kawowego przed nim, gdzie na praktycznym środku leżał otwieracz do butelek.

Podałem piwo rudej, odpowiadając na jego pytanie:

- Na to wychodzi. - wzruszyłem ramionami, samemu otwierając swój napój i pociągnąłem z niego parę łyków. Cierpki smak chmielnego alkoholu rozpłynął się w moich ustach, spływając po tyle gardła. Skrzywiłem się lekko z powodu bąbelków gazu, które zaczęły mnie drażnić. - O'Neal nie maczał w tym palców. Black czegoś chce i najpewniej jest to związane ze mną... z nami.

Powiedziałem im o strzelaninie, o tym, że ten pieprzony idiota Theo nas oszukał oraz o tym, w jakim niebezpieczeństwie znalazła się Russo.
I to jej temat pociągnął się najdłużej.

- Russo zaczęła ćpać. - wyrzuciłem to z siebie z takim obrzydzeniem, jakbym ja sam tego nie robił.
Siedząc na brązowej sofie, bawiłem się szklaną butelką pomiędzy swoimi dłońmi, zdzierając z niej etykietkę.

Cisza jaka nastała po moich słowach, jedynie utwierdziła mnie w mocy moich słów.
Z nią było naprawdę źle.

- Nie chcę nic mówić River, ale ty sam też nie jesteś święty. - prychnął Crabtree, na co ja jedynie przewróciłem oczami

- Ale ja to co innego kretynie. My w tym siedzimy. - uniosłem spojrzenie na Nicholson oraz swojego przyjaciela. - Ona w to weszła przeze mnie i teraz w tym została.- ponownie zainteresowałem się jedynie butelką w moich dłoniach.

Now it's done, My Love #2 [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz