Prolog

67 6 2
                                    

Po dolinie Quiddie rozchodziły się odgłosy walk. Dźwięk uderzających się ostrzy, krzyki, stukot pędzących koni. Rycerze Filli atakowali, było ich o kilkanaście chorągwi więcej od Axis i Vesco. Wygrywali i parli do przodu. Dwa sprzymierzone wojska traciły coraz więcej rycerzy i kawalerii. Rozległ się świst i na wrogie wojska spadł grad strzał.

Młody generał wojsk Axis niespokojnie spoglądał na to co działo się na polu bitwy. Siedział na białym koniu w lśniącej zbroi i hełmie cały czas gotowy do działania. Coraz bardziej oddalał się od obozu.

– Bracie! – zawołał drugi mężczyzna. – Spójrz co tam się dzieję, nie pchaj się w środek piekła. Jesteś potrzebny tutaj.

Francis z westchnieniem zawrócił konia. Spojrzał na dolinę. Wojska cesarstwa Filli były tak liczne, że można było zobaczyć ich aż po horyzont. Nikt nie dostrzegał obozu wrogów, ale od swoich zwiadowców wiedział, że chowają się pod lasem. Po prawej stronie, sprzymierzone Vesco wprowadzało kolejną chorągiew do bitwy. Walki były okrutne i brutalne, nikt nie chciał odpuścić. Wzniesione sztandary wciąż łomotały na wietrze.

– Co oni wyprawiają! – krzyknął – Goniec! Mają atakować z prawej, zaraz dojdą do ich obozu! Jedź! – polecił rycerzowi stojącemu pod drzewem. – Darius!

– Co możemy robić? – Darius przybliżył się w stronę Francisa.

– Wyślijcie zwiadowców do obozu Filli. Musimy wiedzieć co się tam dzieje i kiedy zaatakować.

Francisowi pękało serce gdy musiał na to patrzeć. Jego duma rycerska nie pozwalała siedzieć bezczynnie, wolał bić się na śmierć i walczyć za swoich towarzyszy niż obserwować to co zachodziło na dole. Bił się z myślami między tym co słuszne, a tym co moralne.

Choć był młody brał udział w wielu bitwach, miał wiele zasług dla korony, co nie można było powiedzieć o jego bratu. To wszystko było dla niego nowe, i mimo, że był straszy znał się więcej na polityce niż władaniu mieczem.

Porywcze serce Francisa nie mogło dłużej czekać. Głupi odpędził od siebie myśli i zatracił trzeźwy umysł. Ruszył prosto w dół doliny myśląc, że już nie przyda się w obozie.

Gdy znalazł się w środku walki ruszył do działania. Ciął mieczem nieprzyjaciół, zrzucał ich z koni i chronił żołnierzy. W szermierce nikt się z nim nie równał. Trupy padały jeden po drugim. Nim się obejrzał był już cały we krwi i kurzawie. Słońce powoli zaczęło obniżać się ku horyzoncie.

Naraz Francis zobaczył jak przeciwnik wbija miecz i strąca jednego z jeźdźców Vesco z konia. Rycerz spadł na ziemie. Hełm i tarcza potoczyły się po polu. Złapał się za krwawiący bok i z całych sił próbował utrzymać miecz w dłoniach. Nawet w zbroi widać było, że był dość wątły i niski. Wróg miał zamiar uderzyć jeszcze raz. Prawe serce Francisa zabiło mocno.

Młody generał od razu ruszył w jego stronę. W ostatniej chwili odbił uderzenie miecza które modło by być śmiertelne dla rycerza. Okrążył przeciwnika, po czym uderzył go prosto w pierś. Wyciągnął zakrwawiony miecz, a Filliandczyk spadł z konia.

Podał młodzieńcowi dłoń, by ciężkie hufce pędzące w ich stronę go nie stratowały.

– Co robisz na polu bitwy, mała niewiasto? – zaśmiał się.

Gdy wchodził na konia spojrzał na niego przerażająco zielonymi oczami z pod czarnych włosów.

– Nie jestem niewiastą – odparł sucho. Złapał Francisa za ramiona by nie spaść, z jego rany wciąż sączyła się czerwona ciecz. – Jestem dowodzącym chorągwi Vesco.

– W takim razie zawiozę cię do obozu. Trzymaj się mocno.

Gdy dotarł z obozu Vesco nie było już nic. Został sam proch i płonienie. Z przerażeniem spojrzał w stronę swojego obozu. Darius wypuszczał ostatnią chorągwie. To koniec, pomyślał. Wiedział już, że popełnił jeden wielki, straszliwy błąd. Nie mógł zostawić rycerza, prawdopodobnie był jedynym ze swojego obozu który jeszcze żył. Złapał za lejcie i popędził w górę wzgórza.

Zszedł z konia, a w ręce osunął mu się nieprzytomny młodzieniec. Stróżka krwi leciała mu z ust.

– Nie możesz teraz umrzeć, mała niewiasto – wyszeptał – Zabierzcie go do medyka!

Wściekły brat zjawił się zaraz obok. Złapał go za ramiona i popchnął w tył.

– Gdzieś ty był?! Widzisz co narobiłeś?! – krzyknął wskazując na pole bitwy.

Na dole dalej toczyła się bitwa, jednak żołnierze Axis i Vesco byli na wykończeniu. Siły wroga nadciągały i nie miały końca. Obóz Vesco nie istniał. Patrzał z rozpaczom na toczącą się przed nim rzeź.

Nie, nie, nie...

Co ja najlepszego narobiłem?

Sztandary Axis i Vesco padły. Przeciwnicy pochwycili flagi.

– Co zrobić? – zapytał Darius.

– A co możemy? – odpowiedział – Złożyć broń i ratować każdego kto żyje.

Jego brat zazgrzytał zębami jednak posłusznie spełnił rozkaz dowódcy.


Ściemniło się. Zdrowi rycerze szukali rannych i pomagali chować poległych. Bez obrzędów i żałoby jak nakazywały obyczaje, nie było na to czasu. Filia brała wszystkich żołnierzy Vesco do niewoli, dlatego Francis posunął się do postępu, zdejmowali im zbroje lub nakładali te będące pod herbem Axis, byleby tylko uratować jak najwięcej osób. Tylko to im pozostało.

Główny generał wojsk cesarstwa Filli przybył z wieczora do obozu Axis.

Skłonił się z szacunkiem przed Francisem.

– Dlaczego zabieracie tylko żołnierzy Vesco? – zapytał – Wszyscy kapitulowaliśmy.

– Rozkaz cesarza. To nie wasza wojna Wasza Wysokość. Wmieszaliście się do wojny i ponieśliście konsekwencje. Jednak nie ma co się mścić. Wródźcie bezpiecznie do kraju i pamiętajcie by nigdy więcej nie pomagać Vesco. Potraktuj to książę jako naszą dobrą wolę.

– Oczywiście, panie – syknął przez zaciśnięte zęby.

– Czy w waszym obozie jest ktoś z Vesco? – podniósł brwi.

– Nie – kłamał – Są sami rycerze Axis, kto miał pozostać w końcu sami spaliliście i zamordowaliście ich generałów.

Mężczyzna uśmiechnął się podle. Patrzał na niego jakby chciał przekazać jedno. To wszystko wasza wina. I miał racje. To Francis był winien za zamordowanie tysięcy osób.

Nigdy sobie tego nie wybaczy.


Miesiące po bitwie wyrzuty sumienia nie dawały mu spokoju. Po nocach śniły mu się koszmary i przychodziły potworne mary. Gdy zamknął powieki widział pole rozlane krwią. Krzyki, jęki i agonia żołnierzy. Całe pole w ciałach gdzie kostucha zbierała swoje żniwo. Nie mógł tego znieść.

W jedną, ciemną noc stanął pośrodku zimnej komnaty. I choć wiosna była ciepła w jego żyłach krew była już lodem. Z pochwy wyjął miecz. Ten sam którym zabijał rycerzy Filli. Słone łzy spływały po policzkach na lśniące ostrze.

Nie maił już wyjścia. Skoro to on jest najgorszym złem tego świata, musi za to odpokutować.

Przystawił miecz do boku szyi. Nagle ciach! Na śnieżnobiałej koszuli nocnej pojawiła się krew. Plamiła koronki i hafty. Poczuł chwilowy ból, po czym osunął się na ziemie w plamę szkarłatnej cieczy. Ostatnie co usłyszał to zrozpaczony głos wołający jego imię.

– Francis!

Sun Over the KingdomOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz