Rozdział XXIV

25 2 0
                                    

Nadszedł dzień w którym Francis postanowił sam udać się do miasta. Po raz pierwszy chciał zobaczyć jakie jest Serpen, jak i kupić prezent urodzinowy Gracji. Niewiasta w ciągu ostatnich miesięcy bardzo mu pomogła, należała się jej jakaś podzięka.

Nie potrzebował nawet nikogo informować. Strażnicy bez słowa wymościli go z zamku główną zachodnią bramą. Dziwnie było mu chodzić bez miecza u boku, ale prawo zakazywało wnoszenia broni do miasta, nawet rycerzom. A nie chciał zdradzać się kim jest. Miasto u podnóża góry tylko z jednej strony chronione było murem. Ciasnymi uliczkami doszedł do głównych ulic, a tam na rynek.

Pośrodku stał wielki, strzelisty ratusz, a obok wieża zegarowa. Z jednej strony kamienice były piękne, z drugiej strony na brukowanej drodze znajdowało się błoto i trzeba było uważać, by nie wpaść do rynsztoka.

W stolicy Axis, Meridii, miasto zbudowane było na stromych zboczach, jego układ był inny, na pewno było też czyściej.

Trafi na dzień targowy. Był dopiero ranek, a na całym placu stały stragany. Z żywnością, tkaninami, czy innymi rzeczami. Na rynku zebrał się spory tłum, gdzieś przygrywali trubadurzy, a z skądś indziej dobiegały śmiechy ludzi oglądających występy przydrożnych błaznów.

Co mógłby podarować Gracji, ładna biżuteria czy zdobna suknie odpadały. Gracja na co dzień nosiła skromne suknie, wykończone skórą, oraz wysokie buty. W czasie polowań nie omieszkała założyć spodni. Była wojowniczą, nie dwórką. Gdyby kupił jej biżuterią, założyłaby ją prędzej, czy później, ale podarować jej coś od serca.

Na pewno bardziej spodobały się jej zdobione noże, czy sztylety. Może mógłby zamówić jej nowy łuk.

Westchnął zrezygnowany. Nienawidził robić prezentów. Zazdrościł wszystkim, który potrafili dawać trafne podarunki.

Obrócił się kilka razy mając wrażenie, że ktoś go obserwuje.

– A możnowładca, może zechce zakupić jakieś frykasy – zaczepił go jeden kupiec, w obszernej szacie i czapce z piórem. – Importowane z samego Axis.

– Axis? – dopytał się Francis stając nad straganem. Na stoisku widniały, suszone figi, daktyle, zioła i herbaty. Czarki z winem z najlepszych winnic. Znalazły się tam również wisiorki z jadeitem, czy jasne, wzorzyste tkaniny. To stoisko przypomniało Francisowi o słonecznej Meridii, jasnych skałach, szumnie morza, oraz ruchliwym porcie. – Niech pan zapakuje trochę owoców i herbaty.

– O, pan też z Axis! Jak dobrze widzieć rodaka w obcym kraju.

Francis nie wiedział skąd kupiec wiedział, że pochodził z Axis. Jednak nie tylko on rozpoznał jego pochodzenie.

W tłumie Lucas od razu rozpoznał Francisa. Nie był w stanie go przeoczyć słysząc jego akcent, drobne przeciąganie końcówek, oraz niektóre słowa, wypowiadanie nie dość poprawnie. Strojne szaty wybijały się z tłumu i raziły swoim bogactwem. I choć książę Axis nie był próżnym człowiekiem, wyróżniał się na tle miejscowej ludności. Status życia na dworze i w Axis, różnił się od życia w Serpen.

Dobiegł do niego szybko i złapał za dłoń odciągając na przeciwległą ulicę.

– Co ty tu robisz? – warknął w jego stronę – Nie możesz tak po prostu chodzić po ulicach miasta! I to bez straży, oraz miecza!

Francis uśmiechnął się i tym razem, pokiwał głową ze zrozumieniem. Wiedział jak bardzo Lucas przejął się ostatnim zamachem.

– Jak mogę wchodzić do miasta z bronią? Póki co w Serpen jeszcze nic złego mi się nie przydarzyło.

Sun Over the KingdomOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz