Rozdział XXII

23 2 0
                                    

Nie było czasu na wiele. Tego wieczoru zdążyli jedynie wystawić przed kapliczką niedaleko cmentarza, ołtarzyk z jedzeniem, oraz fałszywymi pieniędzmi. Gładkie kamienie wyłowione z jeziora, które kształtem przypominały monety. W sakiewce i tak nie będzie ich widać, a nie zdążą zemścić się za to na mieszkańcach. Lucas musiał pogodzić się z tym, że ich kupiec odpłyną gdzieś daleko. Miał nadzieje, że chociaż justycjariusz wykona lepszą robotę niż oni.

Choć nie był to dzień pełni, księżyc na niebie był okrąglutki, zwykli zbójcy zawsze mogą pomylić się co to daty. To tylko prości ludzie. Tak przynajmniej sądził. Sołtysowa nalegała by nocowali w ich chałupie, oni jednak postanowili spać w stodole. Lucas mógł przysiąść, że to pierwszy raz gdy Francis musi spać na słomie. Francis był szlachetny, oczywiście, że chciał pomóc chłopom, Lucas robił to tylko by do skarbca wpływała odpowiednia ilość podatków. W końcu musiał za coś żyć.

– Myślisz, że zbójcy przyjdą już dzisiaj?

– Być może – odpowiedział Francis wpatrując się w ołtarzyk – Bardziej zastanawia mnie, kto to może być.

– Zwykli zbójcy, mało takich na traktach? Ojciec powinien zrobić z nimi porządek, w Filli ponoć wieszają takich przed bramami miast.

Francis skrzywił się na samą myśl.

– Nigdy tego nie wiedziałem i wolałbym nie widzieć. Wiesz, że już bardziej rozumiem chłopów? – zmienił temat.

– Przyzwyczaisz się, za to oni ciebie nie zrozumieją ani trochę, zresztą, tak samo jak ja.

– Jakiś ty zabawny... – westchną – Ciekawe co powiesz bandytą gdy ich złapiemy?

Nagle ze strony cmentarza doszedł ich szelest. Francis wzdrygnął się, w popłochu odwracając się do tyłu. Lucas wyjrzał przez ramię i nie zobaczył nic niepokojącego. Prychnął pod nosem.

– Przecież wiesz, że to nie duchy, dlaczego się tak boisz?

– Wiem, że ten kto atakuje wieś, nie jest duchem, ale nie wykluczam, że one istnieją. – Widząc lekceważące spojrzenie Lucasa dodał. – Tak, tak, wiem. Ty nie wierzysz w nic. Ani w bogów, ani w duchy

– Witam w rzeczywistości – mruknął – Rozprawmy się z kimkolwiek oni będą i wracajmy na zamek. Mamy ważniejsze sprawy na głowie niż lokalni bandyci. Myślisz, że twój plan zadziała?

– Mam nadzieje, wystarczy, że zobaczymy gdzie się ukrywają. Muszą mieć jakąś kryjówkę. Będziemy mogli wysłać tam straż nim znowu uderzą.

– Obyś miał rację.


Zaczaili się w stodole uważnie obserwując drogę prowadzącą do wsi. Jednak nic nie zauważyli, ani jednego ruchu. Po kilku godzinach czuwania, Lucas się poddał. Opadł na siano i nie przejmując się niczym wpatrywał się w gwieździste niebo, przebijające przez dziury w dachu. Noc była gorąca, a w stodole panowała niezwykła parnota. Francis zdjął wierzchnią szatę zostając w spodniach i bawełnianej koszuli.

– To nie ma sensu, dziś nikt się nie zjawi – oznajmij Vinni ziewając. – W końcu pełnia jest jutro.

– Skąd drogowi bandyci mają wiedzieć kiedy przypada pełnia? – zapytał Lucas, dalej nie ruszając się z miejsca. – Ja znam datę tylko dlatego, że kapłan co pełnie lata do zielarki po leki na wysypkę.

Francis odwrócił się w jego stronę.

– A ty niby skąd to wiesz?

– Nocne życie – zaśmiał się – Raz zatrzasnąłem go z Matthiasem na całą noc w zamkowej kaplicy. Był okropnie wściekły, bo babka, gada, że maść działa tylko w pełnie.

Sun Over the KingdomOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz