Rozdział XX

26 3 0
                                    

Francis na początku nie wiedział co się dzieje. W jednej chwili rozmawiał z Lucasem, a w drugiej jego jeden z najbardziej zaufanych ludzi leżał martwy na ziemi. Żaden strażnik czy medyk nie musiał na głos powiedzieć od czego zmarł. I dla kogo ta trucizna była przeznaczona.

– Zdrada! – krzyknęła straż – Przeszukać zamek! Chronić króla!

Potężny mężczyzna w zbroi podszedł do książąt zapytać czy wszystko w porządku. Francisowi nic się nie stało, ale o mało co sam nie stracił życia. Gdy pierwszy szok minął pojawiła się złość i zaniepokojenie. Wiedział, że musi wziąć sprawy w swoje ręce. Powinni natychmiast iść do króla. Złapał Lucasa za rękaw płaszcza i pociągnął w drugą stronę.

– Francis... Francis! – Lucas zatrzymał się zanim weszli do sali tronowej. Szatyn pierwszy raz od całego spojrzał w przerażone oczy Lucasa. Był cały roztrzęsiony, a cała sytuacja wywarła na niego większy wpływ niż na Francisie. – Nie wiem dlaczego to się stało! To nie moja sprawka! To nie ja zatrułem kołacze! Uwierz mi!

Francisowi nawet przez myśl nie przeszło by posądzać o to książę Vesco. Może wyglądało to bardzo podejrzanie, że to akurat on dał mu słodkości, jednak wierzył, że gdyby Lucas pragnąłby się go pozbyć zrobiłby to bezpośrednio nie siląc się na intrygi. Zamachowca chciał by wyglądało to na dzieło Lucasa.

– Oczywiście, że ci wierze – odrzekł – Nie możemy zwlekać chodźmy do króla.

Po chwili już cały dwór wiedział o niedoszłym zabójstwie księcia Axis. Każdemu towarzyszył strach w obawie, że morderca dalej przebywa na zamku. Urzędnicy królewscy wyrywali sobie włosy z głowy zastanawiając się jak mogło do tego dojść. Zamachowca musiał niepostrzeżenie chodzić po zamku, kto wie czy nie był to ktoś zaufany. Mógłby być to ktoś ze służby. Najważniejsze pytanie brzmiało jednak czy ten ktoś mógł chcieć zaatakować króla.

– Nasza straż jest niezwykle dobra i skuteczna, jak mogło się to wydarzyć? – zastanawiał się w głos szambelan.

Marszałek gładził wąsa, marszcząc brwi. Król Henry stał przed oknem milcząc. Rzadko kiedy widywano go w takim stanie. Lucas siedział na krześle, odpowiadał na każde zadane pytanie, ale nie mógł dojść do siebie. Francis razem z justycjariuszem z chłodnymi głowami starali ustalić się jakieś poszlaki.

Na razie było kilka opcji i żadnych nie można było odrzuć. Nie wiedzieli kto to zrobił, w kogo tak naprawdę chciał uderzyć, ani jakie intencje się za tym kryły. Pytań było coraz więcej i na żadne nie mogli odpowiedzieć.

– Książę czy ktokolwiek żywi do ciebie taką urazę by chcieć cię zabić? – zapytał justycjariusz.

Francis zawsze sądził, że nikomu nie wadził. Starał się być miły i uprzejmy. Jednak każdy ma wrogów. Nawet prawdziwy bohater się od nich nie uwolni. Tak naprawdę nikt nie wie co siedzi w ludzkim umyśle. Mimowolnie jego wzrok podążył w stronę Lucasa.

Urzędnicy wychwycili to natychmiast.

– Książę Lucas już raz próbował zabić księcia Francisa. Czy tym razem nie jest podobnie?

Pytanie kasztelana zawisło w powietrzu. Tym razem nawet król spojrzał na swojego syna. Na twarzy księcia pojawiła się jeszcze większa panika.

– Nie chciałem go zabić! Nie chciałem go skrzywdzić! Ani wtedy, ani teraz!

– To nie mógł być Lucas – powiedział szczerze Francis – Czy w kuchni kręcił się ktoś podejrzany?

– Nie. Tylko kucharka, twój kucharz... Nikt kogo bym wcześniej nie widział.

Sun Over the KingdomOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz