Rozdział 29. -Obudź się-

9 2 0
                                    

Nie czułam tego, ale widziałam, że przez długi czas musiałam być "wyłączona".

To było tak, jakby wszystkie moje procesy życiowe się zatrzymały, tylko że ja nie umarłam. Potem nie czułam już nic. Trzej jeźdźcy zniknęli, a ktoś z domu Nerenei szarpnął mnie za ramię. Następnie właśnie, jak mówiłam nie było już nic. Nie byłam w stanie nawet określić, ile spałam, gdzie, jak, co się ze mną działo po drugiej stronie, czy jest dzień czy noc, nie czułam żadnych potrzeb fizycznych ani psychicznych. Po prostu byłam. Dryfowałam gdzieś daleko w moim umyśle, nieprzytomnie myśląc. Krążyłam po dziwnym, czarnym miejscu. Nie było tam ani światła, ani ciemności. Była tylko nicość. Czarna ziemia, czarne niebo. Wszystko, co mnie otaczało było czarne, stworzone z dziwnej materii. Tylko ziemia pokryta była dziwną energią. Wyglądała ona jak płytka, stojąca ciągle woda, a ja po niej chodziłam, jak po szkle. Gubiłam się tam, każde miejsce było identyczne. To było nieskończone, nie było na prawdę nic. Tylko ja.
Miałam już tak kilka razy, odkąd zaczęłam współpracować w Pustce. Teraz jednak to uczucie było długotrwałe, nie byłam tam, jak kiedyś-po kilka minut. To trwało nawet kilka dni. Bezdenna pustka, czułam się zapomniana i martwa, choć wiedziałam, że jeszcze tam, po drugiej stronie ja żyję.
Siedziałam sama z własnymi myślami. Patrzyłam na przeszłość i moją teraźniejszość. Moje myśli skupiały się też wokół wielu osób; Hatterii, Loretty, Pożogi, Evelyn, Achoulusa, odziwo Ilazury, wróciłam też do wspomnienia zwłok w bibliotece, pokonałam ten lęk. Już nie szokował mnie ten widok w snach, lub obraz krwi i zgnilizny na posadzce, który w losowych momentach dnia staje mi przed oczami. Patrzyłam też na moją matkę, zastanawiałam się kim dla mnie jest. Rzadko o niej myślę, ludzie po spytaniu o nią przepraszają, a ja tylko twierdzę obojętnie, że nie przeszkadzają mi pytania. Byłam już tak przyzwyczajona do jej nieobecności, że nawet mnie to jakoś szczególnie nie ruszało. Jest sobie gdzieś tam, daleko, w Czechach, a ja czuję, jakby już nie żyła. Mimo, iż czasami dzwoni jakoś nie wyobrażam sobie, że po drugiej części słuchawki stoi ona, w swej prawdziwej postaci jak zawsze. Nad tym też nie nigdy rozpaczałam, jak ze zjawiskiem śmierci ludzkiej. Nie, że ja jestem jakimś bezlitosnym stworzeniem, które jest obojętne na ludzką tragedię, śmierć... nie. Zwykle uważam-zawsze uważałam, że śmierć, żałoba, cała rozpacz i załamanie to tylko rzecz teoretyczna. W praktyce, o której często nie wiemy ona nas wzmacnia, tylko jeżeli dobrze do niej podejdziemy. Pomoże zrozumieć, że tyle jeszcze przed nami, jako zwykłymi ludzmi. Tyle śmierci, bólu, łez... nie można załamywać się po jednej stracie. Gdy miałam osiem lat, byłam dosłownym świadkiem zgonu pięciu osób w jeden rok. Członkowie mej rodziny mówią, że to najtragiczniejszy rok w historii całego rodu. Widziałam każde ich zwłoki, nawet dotykałam ich. Czułam zapach mojego dziadka, który leżał w wiecznym śnie przez całą noc. Byłam z nim sama w domu, zamknięta w kilku pomieszczeniach z trupem. Do dziś nikt mnie nie spytał, co myślę o tej sytuacji, a wszyscy o tym wiedzieli. W młodym wieku nie dałam się wpływom odejścia. To normalna rzecz. Każdy chce żyć szczęśliwy, nikt nie chce odejść. Ja widzę plusy w obu opcjach. Są ludzie, którzy nie chcą być już na tym świecie. Gdyby mieli wybór, mogliby umrzeć tu i teraz bez zastanowienia. Są też tacy, którzy chcą żyć w pełni możliwości. Nie wyobrażają sobie nagle odejść, kiedy często mają jeszcze przed sobą wiele lat żywotu. Jedni myślą tak, drudzy inaczej. Te dwa wybory, dopiero gdyby głębiej spojrzeć-są rzeczywiście korzystne. Który bardziej, a który mniej to już tylko kwestia indywidualna.

Moje wnioski się nie kończyły. Zobaczyłam i przejrzałam na oczy swoje wady i zalety. dokładniej przeanalizowałam, jakie mam plusy, a jakie minusy.
Wtedy urosła we mnie podejrzliwość, gdy zdałam sobie lepiej sprawę z tego, ile ludzi może czaić się na twój upadek. Każdy kieruje się czymś innym, patrzy na siebie, na swoją ścieżkę, myśli i zwraca uwagę tylko na swe własne cele. Ludzie są samolubni. Najchętniej chcieli by, aby cały świat kręcił się tylko wyłącznie wokół ich jakże wybitnej osoby. Zacierają ręce, gdy czekają na swoje pięć minut, lub by móc po prostu wywyższyć się. Lubią mieć to słynne uczucie kontroli i bycia ponad innymi. Mimo, że nie mogą, to chcą być we wszystkim najlepsi-a kiedy się to nie powodzi, zaczyna się zemsta, złość na samego siebie, przewracanie oczami, patrzenie na innych z chłodem, wyrzutem, znowu złością, zazdrością, a szczególnie problemem i pretensjami do samego siebie, których się wypierają jak najbardziej się da. Wypierają się ich, zachowują się jakby tego nie widzieli i nie czuli, jednak dobrze wiedzą jak jest na prawdę. Prawda jest brutalna i okrutna, wyrzucają ją z nienawiścią do siebie i innych, nie dadzą sobie uświadomić rzeczywistości...
Na myśl przychodzi mi Hatteria. To jedyna osoba, która mogła by mnie doprowadzić do takiego skrajnego stanu. Jest moją przyjaciółką od pięciu lat. Mimo tego mam przeczucie, że nie ufam jej w takiej pełni, jak sobie wmawiam. Boję się, że nie zrozumie tego, czemu się poświęcam. Świata, którym teraz żyję. Misji z jaką walczę, demonami z jakimi mam doczynienia. Patrzę sama na siebie w lustrze, i widzę co w ten miesiąc się ze mną stało. Mam ciało i umysł, duszę zwykłego człowieka, ale w swoich oczach widzę coś innego. Wiedza o tajemnych aktach nadludzkich wpływa na moje myśli, świadomość, obraz świata w mojej głowie... doszłam do setek wniosków i oświadczeń. Hatteria ma dużo do nadrobienia, gdyż nie doszła jeszcze do takich wniosków jak ja. Wcale nie mówię, że nie może, ale nie wiem czy czas jej by na to pozwolił. Jej charakter też jest sporą blokadą. Ja reprezentuje całkiem inną stronę, która ciągle się wzmacnia. Ona za to jest moim przeciwieństwem. Jesteśmy jak ogień i woda. Nie łączymy się. Nie ma pomiędzy nami podobieństwa, prócz bycia żywiołami nie do zatrzymania. Według mnie Hatteria nie jest zła, lubię ją. Jest za to nieprzystosowana do całej misji i tego, czym będę się teraz zajmowała poza życiem śmiertelniczki. Hatteria jest cicha, nieśmiała, w szkole idealna, do czego naciska ją matka. Boi się ryzyka na rzecz rozwoju własnego. Nie wyróżnia się z tłumu.
Stoi tam, gdzie inni i tylko milczy.
Ja chcę iść dalej, wstać z miejsca, mówić, wyjść z tłumu...
Moich myśli był prawdziwy potok. Niczym lawina lub powódź zalewająca z wielką, destrukcyjną siłą.
Potrafiłam też ujrzeć obrazy makabry, śmierci, różnych wersji końca świata, wojen; między ludzkich jak i w Pustce. Czułam bardzo realistyczny smród metalicznej, świeżej krwi, lejącej się rzekami po ulicach mojego rodzinnego miasta. Trupy leżały wszędzie, zmasakrowane, gnijące jedno pod drugim. Zabudowa miasta była opuszczonymi zgliszczami, jak z jakiegoś filmu katastrofalnego.

Decade, część pierwsza Trylogii NatharyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz