Nie miałam już dużo do stracenia. Otworzyłam drzwi do ogromnej, zdobionej srebrem komnaty. Serce mi waliło jak cholera.
Ujrzałam jednego z trzech jeźdźców, których zobaczyłam po Białej Wizji. Stał tam, na końcu sali, a za nim widać było odkopaną spod kafli czarną, zapieczętowaną skrzynię z drugim fragmentem. Arcahorn Lihu patrzył na mnie czerwonymi ślepiami przemienionymi przez moc Revenanta, a w ręce trzymał maskę kruka. Spod kaptura widać było jego ludzką, ale bladą skórę o ostro zarysowanych kościach policzkowych.
-Czekałem na ciebie. Chciałem ci coś powiedzieć, lecz na to jeszcze przyjdzie czas.-rzekł głosem dziwnie lekkim, spokojnym, wręcz jedwabistym. Założył na twarz maskę, a jego oczy zaczęły świecić przez otwory.
-Gdy już będziesz umierać, Wybrana.-dopowiedział głosem demonicznie zniekształconym przez maskę.
Ciągle na niego patrząc, uśmiechnęłam się nerwowo, gdy moja dłoń spoczęła na rękojeści miecza. Zacisnęłam ją, starając się opanować walące serce i drżące nogi. Z błyskiem iskier wyciągnęłam ostrze z pochwy, i obiema rękami wyciągnęłam je przed siebie w szermierczym geście. Arcahorn Lihu sięgnął po miecz dwuręczny, zdobiony u rękojeści rzeźbionym, czarnym gargulcem. Wtedy się zaczęło. Rzuciłam się na niego, podcięłam go od nóg kopnięciem, lecz na tego nie podziałało. Był silniejszy. Zamachnął się mieczem od góry, a ja prędko przystąpiłam do odepchnięcia ataku. Uderzył bardzo mocno, wywołując u mnie straszny ból rąk. Syknęłam, gdy zwinnie i rytmicznie wzięłam dwa kroki w tył na lekko zgiętych kolanach. Zaczął się taniec, klingi ścierały się jak opętane, błyskały iskry od stali. Patrzyłam na nasze miecze, i na ślepo wykonywałam uniki, nie patrząc pod nogi. Nie mogę dać się przycisnąć o ścianę. Unikałam silniejszych uderzeń jego dwuręcznej broni, starałam się go odpychać licznymi atakami z mojej strony. Czułam się, jakby sama śmierć między nami wirowała w morderczym tango krwi. Z sykiem triumfu, w końcu przecięłam głęboko jego ramię. Całe moje ciało pulsowało, a serce kołatało i kłuło, a ja odskoczyłam, by uniknąć dużej kuli zbitej, elektrycznej mocy jaką przywołał mój przeciwnik. Zauważyłam, że pudłując, trafiła w skrzynię, przebijając barierę. Z krzywym uśmiechem zadowolenie rzuciłam się na niego, unikając wiru mniejszej mocy Arcahorna. Wykonałam obrót, prawie się potknęłam z przekleństwem. Jego miecz przeszedł zaraz nad moją głową, ale w skutek poprzedniego ruchu przyrąbałam mu prosto w brzuch. Cięłam. Odgłos pękającej skóry. Boże, ile krwi. Znowu tnę, po tej samej ranie, zamachnęłam się od drugiej strony. Lihu traci równowagę, ze zniekształconym krzykiem. Jego ostrze drasnęło mnie wściekle w udo, prawie wrzasnęłam z bólu, na mojej twarzy wymalował się grymas. Z całą moją siła i energią wytrąciłam mu miecz z rąk, poleciał kilka metrów dalej. Moje ostrze wbiłam mu pod gardło. Bardzo głęboko. Nigdy na żywo czegoś takiego nie widziałam. Przeszyłam mu je na wylot. Patrzyłam na niego, przymknęłam oczy z bólu, gdy przez okropną ranę na udzie upadłam na kolana. Czułam, jak skóra mi się bardziej rozdziera. Zacisnęłam zęby, łza spłynęła mi po policzku. Kątem oka widziałam, że mam całe spodnie przy pasie ociekające krwią. Nie mogę zginąć. Jestem wybrana. Muszę walczyć w najsłuszniejszy dla mnie sposób. Nie powtórzę głupiego incydentu z ruin, gdzie prawie mnie zabiło przez głupotę.
Szarpnęłam, próbując mu wyciągnąć miecz z gardła. Dosłownie z ust wypłynęło mu przy tym chyba z pół litra czerwieni. W życiu nie czułam takiego metalicznego smrodu, nasza krew mieszała się razem na starych kaflach podłogi. Kręciło mi się w głowie, ale nigdy jeszcze tak nie walczyłam, by zostać przytomna. Miałam wrażenie, że zaraz się porzygam. Skręcało mnie z bólu, drżałam z niego. Szarpiąc za miecz, przypadkiem osunęłam się na bok nogi, opierając się na rozciętym udzie. Zapłakałam i syknęłam z bólu, obraz rozmazał mi się przed oczami. Ostrze wyszło z gardła mojego przeciwnika, który upadł na kolana tuż przedemną. Oczy pod maską nie płonęły mu już czerwienią. Chwiejnym ruchem ściągnął maskę, pozwalając jej upaść na zakrwawioną podłogę. Słyszałam bulgotanie krwi z jego gardła, gdy próbował oddychać. On ledwo oddychał, a ja łapczywie próbowałam, by się uspokoić. Arcahorn upadł na bok, jego pół-bezwłade ciało poległo na podłodze. Gęste, białe włosy mężczyzny pokryte zostały czerwienią. Nie potrafiłam podnieść się, ani zmienić pozycji.
-Jesteśśśś... tutaj... i... bą....bądź... prz... przeklętaa...-wychrypiał ostatecznie, a nowa ilość krwi wypłynęła z jego sinych ust. Poczułam się jeszcze gorzej, zrobiło mi się biało przed oczami. Ostatnie co pamiętam, to jak na ostatnich siłach wyciągnęłam sztylet, i wbiłam mu go prosto w serce, pozostawiając go tam.
CZYTASZ
Decade, część pierwsza Trylogii Nathary
FantasyNathara kończy szesnaście lat za dwa miesiące. Wszystko byłoby w normie, gdyby nie jej zagrożeni przyjeciele, jak i rodzina. Pewnego dnia w jej życiu rozpoczyna się seria dziwnych zdarzeń, które prowadzą do jej wizji, a potem przeniesienia do innego...