- Czy w tej rodzinie naprawdę nikt nie zna się na zegarku? - jęknęła kobieta, opierając dłonie o biodra. Miała na sobie fioletową koszulę spryskaną hurtową ilością jej ulubionych perfum i czarną spódnicę, których zwykle wprost nie znosiła. Niemniej jednak dziś postanowiła przejść samą siebie w odpicowaniu się do tego stopnia, że mój tata na jej widok aż przystanął z wrażenia. - Do teatru nie wolno się spóźniać!- Rany, to część regulaminu czy co? - burknął pod nosem Fernando, kucając by zawiązać buta. I on prezentował się tego wieczoru nienagannie ale tylko i wyłącznie dzięki perfekcjonizmie Rosy bo to ona za nic nie pozwoliłaby wyjść swojemu synowi w pomiętej koszuli. Przynajmniej nie w jej towarzystwie. - Ładnie wyglądasz mamo.
- To prawda - uśmiechnąłem się, żeby tylko w jakiś sposób odzyskać honor po tym, jak przez piętnaście minut okupywałem łazienkę. Miałem jednak dobry powód bo musiałem pozbyć się plamy po czekoladzie ze świeżo wypranego i przywiezionego przez rodziców z samej Teneryfy garnituru. Kto by pomyślał, że w tak ważny dzień, jakim były urodziny mojej mamy, spotka mnie tyle nieszczęść naraz?
- Dobra, już się nie podlizujcie. - mruknęła, usiłując zakryć uroczy uśmiech, wpływający na jej twarz po tylu komplementach. - I chodźcie bo nie chcę potem za was świecić oczami.
Rosy Lopez była do prawy złotą kobietą. Musiała nią być skoro przez tyle lat zmagała się z wychowywaniem mnie i Fernando. O ile ja nie byłem specjalnie trudnym dzieckiem, (trafniejsze byłoby stwierdzenie, że pechowym), to mój brat nieustannie dostarczał jej powodów do wsadzenia się w duży karton i odesłania na inną wyspę. Mój ojciec z kolei z natury był dość spokojny więc przynajmniej on mógł stanowić swojego rodzaju równoważnie dla wszelkich rodzinnych problemów, ale mieliśmy jedną cechę wspólną - absolutny brak punktualności. Nie chodziło już nawet o to, że byliśmy leniwi i długo zwlekaliśmy swoje leniwe tyłki z kanapy by zacząć się gdzieś zbierać (choć i tak czasem bywało). Po prostu zawsze, za każdym razem gdy czekało nas coś ważnego, na co nie możemy się spóźnić, świat rzucał nam kłody pod nogi w postaci nieprzewidzianych i momentami absolutnie surrealistycznych wydarzeń. Dzisiejszym przykładem było jajko kinder na moim garniturze, bo nie przewidziałem, że przez gorąc na dworze czekolada może się rozpuścić i utknięcie Fernando w gigantycznym korku wraz z taksówkarzem w centrum Barcelony. Jednym słowem - pech trzymał się nas jak rzep dupy psa.
Mimo wszystko niestrudzeni wszelkimi niedogodnościami, chcieliśmy upewnić się, że swoje urodziny moja mama spędzi jak najlepiej. Zarezerwowałem więc bilety do teatru dla całej naszej czwórki, wysprzątałem na błysk pokój gościnny by nie czuła się ani trochę gorzej niż w hotelu i nawet poodkurzałem samochód. Aha, no i sprawdziłem już jakiś czas temu gdzie jest największy teatr w tym mieście żeby tego ważnego dnia nie bawić się w nawigacje. Ku mojemu samozadowoleniu dotarliśmy pod wielki budynek na dziesięć minut przed rozpoczęciem spektaklu.
Jeśli mam być szczery to daleko było mi do teatru, sztuki i tego typu spraw. Przez dwie godziny mogłem najwyżej wysiedzieć w kinie na jakimś filmie akcji, ale patrzenie jak grupka aktorów biega po scenie, krzyczy na siebie a czasem nawet śpiewa nie należało do moich hobby. Jednak moja mama wręcz przepadała za szerokopojętą sztuką a jak parę miesięcy temu, tuż przed przeprowadzką spytałem ją co najbardziej chciałaby zobaczyć w Barcelonie, (pomijając oczywiste pozycje), odparła bez wahania, że Gran Teatre del Liceu. Tak więc zmuszony byłem oderwać się od prymitywnych rozrywek i wbić się w niewygodny garnitur by przez jeden wieczór udawać, że mam cokolwiek wspólnego w kulturą wyższą.
- Czyż tu nie jest pięknie? - zachwycała się, zaraz gdy oddaliśmy płaszcze w wyznaczonym do tego miejscu. Poczułem się jak wieśniak gdy z początku sam chciałem wejść do szatni i powiesić tam nasze kurtki, ale całe szczęście mój ojciec przytrzymał mnie w ostatniej chwili by oddać wszystko przemiłej kobiecie odstrojonej bardziej niż ja i Fer razem wzięci. - Jeszcze raz bardzo wam dziękuję za ten prezent.
CZYTASZ
cinnamon girl || pedri gonzalez
Fanfictionlike if you hold me without hurting me, you'd be the first who ever did gdzie Rosemary dochodzi do punktu, w którym jest przekonana, że dobre zakończenia nie są dla niej. Ale wtedy pewien piłkarz pokazuje jej, jak słodko cynamonowe może być życie.